Harry Potter - Golden Snitch 2

Prorok Codzienny


Szablon: AnaRosa

19.10

Znów poległam i to nie tylko tu, ale i w szkole. Chyba muszę zwolnić tempo i skupić się bardziej na nauce. Od dzisiaj rozdziały będą dodawane raz na miesiąc.


czwartek, 4 lipca 2013

Rozdział 1 "Blizny"

„Każdy gromadzi blizny w sercu.”
Paulo Coelho
19 lipca 2000 roku
Bristol

            Od zawsze byłam inna. Wyróżniałam się z tłumu, choć nie chciałam tego. Czasami marzyłam o chwili, gdy pochłonie mnie ziemia i będę mogła uciec przed tymi oskarżycielskimi spojrzeniami, które posyłali w moją stronę rówieśnicy. Pragnęłam jedynie przystosować się do tego, co stawiał przede mną los. Bo przecież ktoś napisał dla mnie sztukę, którą musiałam odegrać. Zastanawiałam się jedynie, komu moje cierpienie i zagubienie sprawiało chorą przyjemność.
Ktoś krzyknął akcja dwudziestego drugiego sierpnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku, gdy po raz pierwszy zapłakałam. To jedyna rzecz, jaką znam. Wiem też, że trzy dni później zostałam porzucona pod sierocińcem z małą karteczką, na której było napisane moje imię. Nikt nie wiedział skąd wzięłam się tamtego dnia, a kamera nie zarejestrowała nikogo z małym zawiniątkiem, który choćby przechodził obok tego budynku. Pojawiłam się tam znikąd.
Odkąd nauczyłam się mówić zadawałam mnóstwo pytań. Nie moja wina, że byłam ciekawska i każda nowa rzecz wzbudzała we mnie te znajome wariacje w żołądku. Gdy opowiedziałam to jednej z opiekunek stwierdziła, że zakochałam się w świecie. Na początku tego nie rozumiałam i chwaliłam się tym na wszystkie strony, a nawet zaczęłam zadawać jeszcze więcej pytań, choć wielu uważało to za rzecz niemożliwą. Potem przestano mi udzielać odpowiedzi i zaprzestałam. Moja miłość do świata umarła przedwcześnie, a raczej została brutalnie zamordowana, gdy skończyłam pięć lat.
To właśnie wtedy stało się coś dziwnego, coś, co zwróciło na mnie uwagę. Tak jak większość dni z dzieciństwa powoli zaczynało się zamazywać, ten jeden pozostał. Było już późno i siedziałam na parapecie swojego okna, aby obserwować zachód słońca. Uwielbiałam wpatrywać się w tę cudowną mieszankę kolorów, która napawała zachwytem całą moją duszę. Niestety moja opiekunka pani Carla zawołała mnie na kolację. Stanowczy głos staruszki był pełen gniewu i frustracji. Nieraz słyszałam, że żadna z podopiecznych nie sprawiała jej takich problemów jak ja. W końcu podeszła do mnie i mocno chwyciła za rękę. Mimo moich sprzeciwów pociągnęła mnie w stronę drzwi. Krzyknęłam równocześnie z kobietą, której oczy omal nie wyszły z orbit. Po chwili upadła na ziemię z trudem oddychała. Byłam na tyle przerażona, że nie mogłam się ruszyć, czy choćby wydobyć z siebie głosu. Dyrektorka sierocińca przyszła po kilku minutach i zadzwoniła po karetkę. Okazało się, że panią Carlę poraził prąd i kobieta omal nie zeszła na zawał. W budynku natychmiast pojawiła się plotka, że specjalnie poraziłam staruszke prądem i że jestem małą psychopatką.
Od tamtej pory byłam traktowana, jak trędowata. Najgorsze było to, że nawet opiekunki starały się omijać mnie szerokim łukiem. Miałam nadzieję, że chociaż te kobiety, które nieraz spotykały się z trudnymi dziećmi pomogą mi zrozumieć, co właściwie zaszło w moim małym pokoju. Ale nie. Reagowały jedynie na prośby związane z pomocą przy prysznicu, czy lekcjami. Na resztę oddalały się w stronę innych pokoi. To wtedy nauczyłam się, że przez życie idzie się samemu. Siadałam na malutkim, beżowym dywanie w moim pokoju i bawiłam się zniszczonymi lalkami, które były zbierane na corocznych zbiórkach. Po kilku dniach okazało się, że zabawki zaczynają ze mną rozmawiać. Na początku miałam ochotę krzyczeć ze strachu i natychmiast uciec z pokoju. Ale okazało się, że moja Dolly nie chciała straszyć mnie po nocach. Była moją przyjaciółką, tą jedyną, która ze mną była.
Nie ruszałam się bez niej. Wpatrywałam się tą okrągła twarzyczkę zakryta blond lokami i niebieskie oczy, które z każdą kąpielą blakły. Zupełnie odcięłam się od ludzi po pewnym czasie zaczęło to niepokoić wychowawców w sierocińcu. Nawet, gdy skończyłam osiem lat trzymałam blisko Dolly co często spotykało się ze śmiechem moich rówieśników. Nie przejmowałam się tym, bo zawsze czułam na sobie spojrzenie oczu mojej lalki, przyjaciela. Moje pierwsze spotkanie z psychologiem nastąpiło, gdy miałam dziesięć lat. Zostałam zaprowadzona do obszernego pomieszczenia o białych ścianach i dwóch dużych oknach, które wpuszczały złote promienie słońca. Usiadłam na drewnianym krześle i wpatrzyłam się w kobietę, która siedziała za biurkiem, na którym panował straszny bałagan. Pracownica lokalnej przychodni szybko pozbierała rozrzucone po drewnianym blacie dokumenty i wrzuciła je do jednej z szuflad. Uniosłam jedną brew i zmierzyłam jej szczupłą twarz. Przy zielonych oczach można było dostrzec pierwsze zmarszczki, a uśmiech wydawał mi się zupełnie nieszczery.
Przez godzinne spotkanie odezwałam się tylko raz. Pamiętam, jak przez mgłę pytania Caroline Shay. Starała się wymóc na mnie wyznania, które starannie skrywałam w głębi swojej duszy, a powierzałam jedynie Dolly. Przez całe spotkanie wpatrywałam się w podłogę, po której chodził mały pająk. Odezwałam się, gdy rozmowa zeszła na moich rodziców.
-Myślisz, ze rodzice cię nie kochają, że jesteś dla nich nikim- zaczęła z głośnym westchnieniem.- To nieprawda. Nikt nie wie, dlaczego to zrobili. Może to było najlepszym wyjściem i tylko tak, byli w stanie zapewnić ci przyszłość. Jakąkolwiek.
-Moi rodzice nie dali mi przyszłości- warknęłam ze łzami w oczach.- Oni mnie porzucili, nazywajmy rzeczy po imieniu.
Po godzinie opuściłam zakurzone pomieszczenie i wróciłam do siebie. Od tamtej pory moje opiekunki zaczęły wyścig. Na przemian wyszukały rodzin, które mogłyby mnie adoptować. Ale kto chciałby dziewczynkę z lalką, która była podejrzana o porażenie prądem siedemdziesięcioletnie staruszki. Starali się to robić niezauważalnie, ale ja widziałam. Jak kręcili szybko głowami i podawali idiotyczne wymówki. Myśleli, że jestem na tyle głupia, że w to uwierzę. Wszystko zmieniło się dwudziestego drugiego sierpnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku.
Ten dzień był wyjątkowo słoneczny i upalny w całym Bristolu. Pamiętam, bo obserwowałam bawiące się w małym parku dzieci. Niektóre skakały przez skakankę, a pot powoli wypływał na ich zarumienione z wysiłku twarze. Chłopcy zajęli boisko, na którym grali w piłkę, chcąc zaimponować dziewczynom, które usiadły na zielonej trawie i chciwie łapały słoneczne promienie. Jedynie ja pozostałam w swoim pokoju i usiadłam przy oknie, aby raz po raz chłodny wiatr musnął moje policzki. Dolly spoczęła na moich kolanach i czekałam, aż zaśpiewa mi urodzinowe sto lat. Ale tego dnia, moja przyjaciółka wyjątkowo milczała. Pukanie do drzwi było czymś wyjątkowym, a gość już całkowitą pomyłką losu. Surowa pani Collins, która przejęła sierociniec zmierzyła mnie surowym wzrokiem i wpuściła gościa. Był to starszy mężczyzna o długiej siwej brodzie i jasnych, niebieskich tęczówkach, które ukrył za okularami.  Delikatnie zarumieniłam się pod wpływem jego spojrzenia. Miał na sobie obrzydliwy śliwkowy garnitur, który nie był typowym ubiorem.
-Proszę uważać- mruknęła pani Collins i zamknęła drzwi.
Z całych sił zacisnęłam usta, aby się nie rozpłakać. Miałam wrażenie, że tak kobieta robi wszystko, abym została w sierocińcu jak najdłużej. Może cieszył ją widok moich łez, albo cichy szloch w poduszkę, który czasem wydzierał się z moich ust.
-Kim pan jest?- zapytałam cicho, gdy usiadł na moim łóżku i utkwił wzrok w Dolly.- Znam pana?
-Obawiam się, że nie, ale zawsze możemy to zmienić.
Zmrużyłam delikatnie oczy. Przecież on na pewno miał już wnuki, więc raczej nie interesował się adopcją. Zsunęłam się z parapetu i również usiadłam na łóżku. Tak długo byłam sama z Dolly, że nie wiedziałam, jak zacząć rozmowę. Szukałam w swoich lekko zamazanych wspomnieniach, jakiejś wskazówki.
-Mam na imię Camille- szepnęłam i wyciągnęłam w jego stronę dłoń.
-Albus.
Nigdy jeszcze nie słyszałam takiego imienia, ale uścisnęłam jego dłoń. Była szczupła i szorstka, dlatego szybko ją puściłam. Miałam nadzieję, że imię mojego gościa powie mi coś więcej. Niestety imię było tak samo tajemnicze, co twarz obcego.
-Po co pan przyszedł?- zapytałam nim zdołałam się ugryźć w język.
-Chciałbym złożyć ci pewną propozycję- uśmiechnął się mężczyzna.- Nauki w mojej szkole.
-W pana szkole?- zapytałam chcąc ukryć zadowolenie, które rozsadzało wszystkie moje organy.- Jest tam miejsce? Dla mnie?
-Tak, ale wiedz, że w naszej szkole przyjmujemy osoby o specjalnych zdolnościach.
-Jestem dobra z historii i angielskiego- zaczęłam szybko czując, jak jedyna szansa uśmiecha się do mnie szeroko.- Z matematyki mogę się podciągnąć.
-Nie o takie umiejętności mi chodzi, Camille- pokręcił głową Albus.-O coś bardziej wyjątkowego.
-Kiedyś ktoś powiedział, że ładnie rysuje- szepnęłam i zmarszczyłam delikatnie czoło. Może to był kolejny raz, gdy los chciał sobie ze mnie zadrwić?
-Camille, na pewno pamiętasz swoje piąte urodziny…
-To był wypadek! –pisnęłam przerażona. –Niech mnie pan nie ocenia po jednym wypadku, ja nawet nie wiem jak to się stało.
W tym momencie drewniany delfin, który stał na moim stoliczku nagle zaczął wirować w powietrzu. Patrzyłam z zafascynowaniem, jak moja figurka tańczy, a robi to tak swobodnie, jakby nagle ożyła. Szturchnęła delikatnie moje włosy i spoczęła na moich kolanach.
-Pan to zrobił?
-Tak.
-W jaki sposób, przecież to zwykły przedmiot? Prowadzi pan szkołę, dla jakiś magików?
-A w jaki sposób rozmawiasz z Dolly? Przecież to zwykła lalka?- zarumieniłam się delikatnie.- Powiedzmy, że to szkoła dla takich jak my, dla ludzi wyjątkowych.
-Uważa pan, że jestem wyjątkowa?
-A ty tak nie uważasz, Camille?- zapytał unosząc wysoko jedną brew.- Myślisz, że jesteś taka, jak twoi rówieśnicy.
Pokręciłam głową i uniosłam delikatnie głowę.

Profesor Albus Dumbledore był pierwszą osobą, która powiedziała mi, że jestem coś warta. Dał nadzieję, że nie jestem skazana na porażkę. Pojechałam do Hogwartu i odkryłam, że dostałam szansę od świata. Tę jedyną, której nigdy nie będę mogła zmarnować. A potem wybuchła wojna. Ludzie wokół mnie padali martwi, niczym muchy, a ja nic nie mogłam na to poradzić. Status krwi był przepustką do lepszego życia, a ja byłam jedną, wielką niewiadomą. Ale przeżyłam, wydawało mi się to czymś niewiarygodnym, ale przeżyłam. Przeżyłam dyktaturę Carrowów, a potem Wielką Bitwę. Może nie walczyłam razem z innymi, ale praca w szpitalu u boku pani Pomfrey też była ważna. Przynajmniej w moim mniemaniu.
Ale tutaj nadal byłam tą dziwną dziewczyną, która wyjeżdżała na cały rok i wracała jedynie na wakacje. Próby adopcji kończyły się wyznaniem dyrektora szkoły o moim pochodzeniu. Ludzie reagowali różnie na wiadomość, że jestem czarownicą. Jedni wybuchali głośnym śmiechem i czekali, aż potwierdzę, że to głupi żart, drudzy myśleli, że moim marzenie jest praca w cyrku i potrafię wyciągnąć z rękawa bukiet róż. Najgorsi byli ci ostatni, którzy natychmiast bledli i wychodzili bez słowa. Po kilku próbach nawet przestałam się cieszyć z tych spotkań. Były kolejnym przykrym obowiązkiem, w którym pomagała mi profesor McGonnagall. Wysłuchiwałam oskarżeń na temat kłamstw, jakie opowiadała moja mentorka i przepraszałam ją za zachowanie niedoszłych rodziców.
Dzisiaj miała być kolejna próba. Nawet nie wiedziałam, jaka rodzina zechciała się ze mną spotkać. Nie pytałam, bo wiedziałam, że znikną lada chwila i więcej ich nie zobaczę. Niechętnie spojrzałam na leżącą na łóżku sukienkę, którą przyniosła mi jedna z opiekunek. Chwyciłam cienki materiał w dłonie i założyłam na siebie. Poczułam chłód , gdy zawiązałam szary pasek na talii.  Sukienka była w kolorze delikatnej lilii i była pewnie jednym z ubrań, które kobiety znalazły na zbiórce. Niechętnie spięłam blond włosy w kucyk i stanęłam przed drzwiami.  W tym momencie rozległo się pukanie i drzwi otworzyły się tak szybko, że szum powietrza owionął całą moją twarz. Pani Collins nie zmieniła się prawie wcale od tamtego pamiętnego popołudnia, gdy odwiedził mnie profesor Dumbledore. Brązowe włosy spięła w wysokiego koka, który dodawał jej, co najmniej dwadzieścia lat. Chłodne błękitne oczy sprawiały, że całe moje ciało drętwiało, a na czole pojawiały się pierwsze krople potu. Kobieta garbiła się już lekko ze starości, dlatego jej oczy były na wysokości moich i powoli je przeszywały.
-Twoja dyrektorka już jest, rozmawia z panią Marple.
Kiwnęłam głową i wyminęłam dyrektorkę ośrodka. Zawsze lubiłam przychodzić na te spotkania trochę później. Wolałam, aby profesor McGonagall wyjawiała prawdę przed moim przybyciem, a nie pod koniec spotkania, gdy pary były już zdecydowane. Ruszyłam wąskim korytarzem, na którym słychać było wesołe śmiechy innych mieszkańców. Białe niegdyś ściany były pokryte kurzem i w niektórych miejscach farba zaczynała odpadać. Wyglądało to co najmniej obrzydliwie. Zeszłam na niższe piętro, gdzie zazwyczaj odbywały się tego typu spotkania i stanęłam przed drewnianymi drzwiami z wygrawerowanym numerem dziesięć. W tym pokoju byłam tylko raz. Częściej odwiedzałam te o numerze pięć i dwa, oba znałam praktycznie na pamięć i mogłam się poruszać po nich z zamkniętymi oczami. Zapukałam cicho i natychmiast rozpoznałam stanowczy głos dyrektorki.
-Proszę.
Gdy tylko weszłam do środka poczułam zapach świeżego powietrza. Dwa duże okna były otwarte na oścież i wpuszczały do środka delikatny, chłodny wiatr, który poruszał szare już firanki. Dwie zielone kanapy były ustawione na środku małego pomieszczenia. Na pierwszej siedziała dyrektorka Hogwartu. Wysoka czarownica w błękitnej szacie i wysokiej tiarze zwracała swoją uwagę. Jej pomarszczona już twarz i srogie oczy były znane w całym świecie magii, a biada temu, kto podpadł Minerwie McGonagall. Drugą osobą była niziutka staruszka o całkowicie już siwych włosach. Miała małe, zielone oczy, z których wyzierało ciepło i radość z życia. Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam obok dyrektorki. Ze zdziwieniem patrzyłam na samotną kobietę, która według mnie była bliżej osiemdziesiątki, niż siedemdziesiątki.
-Camille, poznaj proszę panią Margaret Marple- odezwała się w końcu profesor McGonagall.- Zgodziła się ciebie adoptować.
-Czyli, już po wszystkim?- zapytałam ze zdziwieniem i zaczęłam liczyć w głowie czas podróży z mojego pokoju do tego pomieszczenia. Zazwyczaj taka rozmowa trwała od godziny do dwóch, a nie dwie minuty.- Czy pani…
-Pani Marple jest o wszystkim poinformowana. Jutro zostaniesz stąd zabrana, bądź gotowa o godzinie dziesiątej- powiedziała kobieta i uśmiechnęła się do mnie wesoło.- Przepraszam, ale muszę wracać do szkoły. Pilne sprawy.
Zamrugałam szybko powiekami i spojrzałam na panią Marple, która wyszła z pokoju równie szybko, co była nauczycielka transmutacji. Przez chwilę byłam zbyt otępiała by zrozumieć, że oto właśnie okrutny los dał mi szansę.


20 lipca 2000
Bristol
Usiadłam na łóżku i wpatrywałam się w okrągły zegar, który wisiał na jednej ze ścian w moim pokoju. Wskazówki zgodnie wskazywały za pięć dziesiąta i przez chwilę miałam wrażenie, że zaczęły się cofać. Z przerażeniem spojrzałam na zegarek, który tkwił na moim nadgarstku i odetchnęłam. Czas nadal płynął do przodu i przybliżał mnie do opuszczenia tego okropnego miejsca. Ponownie stanęłam przed lustrem i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Szczupła sylwetka i niski wzrost były moim znakiem rozpoznawczym. Już, jako mała dziewczynka byłam niezwykła. W wieku sześciu lat wystrzeliłam i rosłam, jak szalona do dwunastego roku życia, potem stanęłam. Od tamtej pory nie urosłam nawet o cal i nic nie gwarantowało poprawy. Czarne dżinsy ukazywały szczupłe łydki i umięśnione delikatnie uda, a czerwona bluzka z cienkiego materiały pozwalała mojej skórze oddychać. Blond włosy, w których pojawiały się pojedyncze miedziane pasemka były rozpuszczone i falami opadały na ramiona i owalną twarz. Zaś orzechowe oczy błyszczały przepełnione radością. Spojrzałam na małą czerwoną walizeczkę, która stała w kącie i czekała, aż razem ze mną opuści te szare progi. Podskoczyłam, gdy usłyszałam pukanie do pokoju.

-Lorenge, już czas.

Ale opóźnienie. Już dawno powinniście mnie mocno kopnąć w tyłek. Niestety mój tata miał wypadek i robię za pielęgniarkę na pełen etat. Ale następny rozdział pojawi się już za tydzień.

13 komentarzy:

  1. Nareszcie. Nie wiem ile czasu już czekam na ten rozdział, który jest niesamowity. Camille miała ciężkie życie, współczuję jej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze raz przepraszam za to straszne opóźnienie. Kurde nawet sama nie zauważyłam, kiedy minął miesiąc. Napracowałam się nad tym rozdziałem, bo nie wiedziałam, którą narrację wybrać. Ale ta Camille będzie chyba najlepsza.

      Usuń
  2. Ładny szablon, choć za mały i połowa tekstu znajduje się na tym ciemnym tle z boku. Żeby czytać, trzeba sobie zaznaczać myszką, trochę to męczące, ech :/. Nie piszę tego po to, żeby się przyczepić, ale naprawdę to utrudnia lekturę.
    W każdym razie, znalazłam ten link na jakimś blogu i postanowiłam zajrzeć. Lubię fanfiction potterowskie, a o roku 2000 chyba jeszcze nic nie czytałam (ja piszę o 1999). Oryginalna tematyka i w sumie opis pomysłu zachęcający do czytania. Pierwszy rozdział może nie był jakiś bardzo obfitujący w akcję, ale stanowił dobry wstęp do historii bohaterki i wyjaśnił co nieco na temat jej przeszłości. A to także jest bardzo ważne, lubię dobrze skonstruowane wstępy. Życie to nie tylko wymyślne intrygi.
    Fajnie wplecione retrospekcje i intrygująca główna bohaterka. Narracja pierwszoosobowa też wychodzi ci całkiem nieźle, choć uważam ją za trudniejszą od trzecioosobowej. Zastanawia mnie też, czemu akurat teraz ktoś zgodził się adoptować Camille. W każdym razie... Zapowiada się intrygująco. Sorry, że tak krótko, ale zawsze mam pewien problem z tym pierwszym komentarzem.
    [evelyn-grant.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jak wygląda szablon zależy pewnie od przeglądarki internetowej i rozdzielczości ekranu. Może wystarczy po prostu powiększyć stronę "ctr +"

      Usuń
    2. U mnie szablon wygląda dobrze, nie wiem. Może rzeczywiście chodzi o rozdzielczość ekranu. Dziękuję za komplement. Na początku chciałam pisać w narracji trzecioosobowej, ale nie wychodziło mi za dobrze. Kiedyś wychodziło mi to lepiej, dlatego zdecydowałam się na pierwszoosobową. Wydaje mi się, że jest lepsza, bo w końcu to jej opowieść. Nie chcę od początku wprowadzać morderstw i intryg. Na początku będzie przedstawienie nowego porządku w Hogwarcie.

      Usuń
  3. Rozdział przeczytałam już wcześniej, ale dopiero teraz komentuję. Musiałam uporządkować kilka rzeczy. Czas zdecydowanie za szybko ucieka.

    Nowa notka bardzo mi się podoba. Wyszła ci naprawdę świetnie. Dzieciństwo Camille nie należało do tych szczęśliwych. Od dziecka miała pod górkę, co ją później zahartowało. Dziewczyna żywi żal do rodziców, że ją zostawili. Nie dziwię się, też pewnie na jej miejscu byłabym na nich zła. Mam nadzieję, że dziewczyna odnajdzie trochę szczęścia, na które zasługuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i kiedyś to szczęście znajdzie, ale trochę to potrwa. O Camille i jej stosunku do porzucenia będzie jeszcze sporo, bo to temat do rozwinięcia. W końcu to co odczuwa takie dziecko nie można opisać w jednym rozdziale...

      Usuń
  4. Jestem bardzo zaintrygowana tym dlaczego ktoś zgodził się zaadoptować Camille po tylu latach. W końcu mało kto chce przyjąć pod swój dach nastoletnią dziewczynę, a w dodatku czarownicę. Zaskoczyło mnie to, że McGonagall pojawiała się przy każdym spotkaniu Camille z jej potencjalnymi rodzicami. Naprawdę uważasz, że miałaby ona na to czas i że byłoby, aż tylu chętnych adoptować kilkunastolatkę? Troszkę mnie to zdziwiło, ponieważ nie wyobrażam sobie, aby naprawdę była ona przy każdej takiej wizycie i aby z otwartością mówiła o magicznym pochodzeniu Camille, ale może po prostu coś źle zrozumiałam. Czekam na kolejny rozdział i życzę weny! : >
    reversel.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. McGonagall pojawiała się przy każdym spotkaniu z racji tego, że jest dyrektorką jej szkoły. Starała się przedstawiać uczennicę, jako kogoś dobrego do adopcji i jednocześnie uświadamiała przyszłych rodziców o jej zdolnościach. Potencjalnych rodziców rzeczywiście nie było zbyt sporo, a spotkania tak naprawdę trwały stosunkowo krótko.

      Usuń
  5. Zacznę od tego, że dziękuję za komentarz na moim blogu i przepraszam, że pojawiłam się tutaj dopiero teraz. Jednak nadrobiłam zaległości i przeczytałam wszystko, więc powinnam być już na bieżąco;)
    Zacznę od tego, że masz śliczny szablon. Niewątpliwie AnaRosa wykonała dobrą robotę, bo to istne cudeńko. Poza tym na razie wydaje mi się, że niezwykle mocno pasuje do tego opowiadania i mam wrażenie, że to nie jest złudzenie.
    Britt Robertson co prawda przede wszystkim kojarzy mi się z Cassie Blake, ale... Może dzięki patrzeniu na ten szablon przezwyciężę swoją niechęć do niej.
    Prolog niewątpliwie bardzo zachęca do czytania - ciekawi, mami i sprawia, że człowiek chce więcej, a w jego głowie rodzą się pytania - dlaczego? Jak Mary zginęła? Czy pocałunek, którego doznała to pocałunek dementora? Jaki związek ze śmiercią dziewczyny mają Malfoy i Potter? Za obydwoma tak średnio przepadam, woląc starsze i młodsze pokolenia rodziny Potterów.

    Rozdział pierwszy to nasze pierwsze spotkanie z główną bohaterką, która wydaje się sympatyczną optymistką. To nie lada wyczyn przy jej historii i życiu, które nie rozpieszczało. Ciekawa jestem, kim okażą się jej rodzice - to chyba nie Voldmert, bo tak zaczyna się wiele opowieści o jego córkach, wychowywanych w sierocińcach. Ciekawa jestem, dlaczego pani Myrtle postanowiła adoptować Camille - ludzie zwykle nie chcą adoptować nastolatków.

    Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  6. W końcu udało mi się wejść do Ciebie i przeczytać Twoją historię.
    Najpierw zaciekawił mnie Spam.
    Weszłam i nie żałuje.
    Historię czyta się jednym tchem.
    Musze przyznać że dawno nie czytałam czegoś, gdzie było tak wiele wydarzeń w jednym rozdziale.
    I to już na samym początku.

    Niezwykle zaintrygowała mnie sama postać Camille.
    Dziewczyna jest doprawdy niezwykła.
    Czytając strasznie przypomina mi Harr'yego z pierwszego tomu.
    Nie wiem skad to porównanie ale tak jakoś przyszło mi do głowy.
    Sama Camille bardzo pozytywnie wypadła mi w oczach.
    Widać że jest trochę zagubiona i niepewna.
    Nie dziwię się wcale.
    często była odrzucona przez ludzi i nie mogła znaleźć swojego własnego domu.
    Osobiście również intryguje mnie pani Myrtle.
    Nie wiem jakoś tak do końca jej nie ufam.
    Nie chce mi się wierzyć, że tak z dobroci serca adoptuje Camille.
    Jakoś cos mi tutaj nie gra zbytnio ale mam nadzieję, że jednak sie mylę.

    W ogóle czuje się zachwycona historią jak i blogiem.
    Podoba mi się równiez klimatyczny szablon na bloga i aktorka.
    Grała w jednym z moich ulubionych seriali, które nie doczekały się ciągu dalszego;(

    tymczasem powiadom mnie o nowym rozdziałem.
    z chęcią wpadnę i przeczytam co ciekawego co było tam dalej.

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochana, tak jak czasem nie mam siły czytać długich opisów, tak tutaj wprost nie mogłam ominąć choć jednej linijki. Urzekła mnie Twoja historia. Camillia jest dziewczyną o złotym sercu, jakoś wątpię w dobre zamiary Pani Marple. Gdyby zależało jej na blondynce, starałaby się ją poznać. Ta zaś wyszła od razu z pomieszczenia. Dosyć podejrzane.
    Przy okazji, świetnie się czyta, zerkając na szablon :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ah jak mi się dobrze to czyta. Zanim się obejrzałam rozdział się skończył, zaraz zabieram się za kolejny i z tego co widzę jedyny jak na razie. Eh no trudno, czekać będę.
    Spodobało mi się przedstawienie magicznych zdolności Camille. Prawie tak samo jak w przypadku Harry'ego Pottera kiedy to bez przyczyny działy się różne różniste niezwykłe rzeczy.
    Teraz postać panny Marple. Zastanawia mnie jakież to ona będzie miała profity z zaadoptowania nastolatki.

    OdpowiedzUsuń

Numerologia

OBSERWATORIUM