„Cezarów
zabijają zazwyczaj przyjaciele. Bo są wrogami.”
Stanisław
Jerzy Lec
1 września 2000 rok,
Londyn
Hermiona Granger uderzyła gazetą o
blat zadbanego stołu i spojrzała na swojego narzeczonego. Miała wrażenie, że
lada moment się rozpłacze i zniknie. Cieszyła się razem z nim, gdy zdał
egzaminy na aurora, była z niego dumna. Bo przecież wiedziała, jak nienawidzi
nauki i książek. Dlatego podziwiała jego samozaparcie, gdy siedział nocami przy
nikłym świetle różdżki i powtarzał kolejne formułki. Odmawiał jakiejkolwiek
pomocy, nawet od niej. Chciał być w końcu samodzielny i sobie coś zawdzięczać. Teraz
cała radość zniknęła. Mieszał leniwie w owsiance i starał się nie patrzeć ani
na nią, ani na zdjęcie swojego przyjaciela, który uśmiechał się razem z
dziennikarką Marlene Knight. Nie wytrzymała i uderzyła porcelanowym kubkiem o
blat stołu, tak mocno, że roztrzaskał się na małe kawałeczki. Dopiero wtedy
Ronald uniósł głowę i złapał ją za rękę. Wiedziała, że poniosły ją emocje, ale
nie umiała zdusić ich w sobie.
-Wszystko będzie dobrze- szepnął
Ron, jakby chciał przekonać sam siebie.
-Nie, Ron. To trzeba zakończyć raz
na zawsze- warknęła dźgając palcem fotografię przyjaciela.- W głowie mu się
poprzewracało.
-To nasz przyjaciel.
Hermiona miała ochotę ponownie
chwycić gazetę i wepchnąć rudzielcowi do uszu. Może wtedy zrozumiałby, co tam
jest wypisane. Wstała od stołu i przeszła przez długość małego mieszkanka,
które wynajmowała w Londynie. Stanęła przy oknie i wpatrywała się w kilku
mugoli, którzy siedzieli na ławce i mocno gestykulowali. Pokręciła głową i
ponownie odwróciła się w stronę narzeczonego, który powoli przesuwał gazetę w
swoją stronę. Zareagowała natychmiastowo. Szybkim krokiem wróciła do kuchni i
wyrwała mężczyźnie proroka.
-Chciałem zobaczyć wyniki ligi
quidditcha- westchnął niemrawo.
-Nie kłam Ron- poprosiła i usiadła
mu na kolanach.- Jeśli chcesz to ci je przeczytam.
-Nie, wiesz co? Lepiej będzie jak
pozmywam- mruknął i podniósł się z krzesła.
Hermiona uniosła wysoko brwi, gdy
zobaczyła prawie nietkniętą owsiankę i kawę. Przecież Ronald Weasley nigdy nie
zostawiał jedzenia. Odłożyła gazetę na stół i różdżką przywołała płaszcz. Nie
potrafiła patrzeć na niego w takim stanie. Ubrała zielone okrycie i ponownie
złapała gazetę.
-Idę do Ginny, jakby pytał, ktoś z
pracy powiedz, że biorę wolne- poleciła i wyszła, nim Ron zdążył cokolwiek
powiedzieć.
Teleportowała się na klatce
schodowej. Po chwili była już w Dolinie Godryka, którą pamiętała jeszcze z
czasów wyprawy po horkruksy. Ruszyła piaszczystą dróżką w stronę okazałego
domu, gdzie od roku mieszkali Potterowie. Odepchnęła od siebie drewnianą furtkę
i wspięła się po dwóch stopniach. Głośno zapukała do drzwi i zaczęła nerwowo
odliczać sekundy. Doskonale wiedziała, że Ginny nie pracuje, w końcu ciąża nie
była mile widziana na miotle. Zapukała po raz kolejny nie dbając o to, czy
obudzi przyjaciółkę. W końcu kopnęła w drzwi i z zadowoleniem zauważyła, że
zostawiła na nich rysę. Zbiegła ze stopni i napotkała drobną staruszkę, która
siedziała na ławeczce, tuż przed domem Potterów.
-Przepraszam- odezwała się Granger
siląc się na miły ton.- Nie zauważyła pani, czy pani Potter gdzieś wychodziła?
-Tak razem z mężem- odparła ochryple
i upiła z termosu jakiegoś napoju. –Mówili coś o rodzinie, ale nie
podsłuchiwałam. Po prostu ten mężczyzna tak głośno mówi.
-Dziękuję, bardzo mi pani pomogła.
Hermiona odwróciła się napięcie
starając się nie słuchać paplaniny staruszki, która uparcie twierdziła, że nie
podsłuchiwała. Ukryła się za domem Potterów i ponownie teleportowała.
Wiedziała, że Nora nie jest już chroniona żadnymi zaklęciami, dlatego
teleportowała się od razu przed drzwi. Zapukała donośnie i po chwili otworzyła
jej Molly Weasley. Pulchna kobieta uśmiechnęła się ciepło na widok dziewczyny i
wytarła dłoń o fioletowy fartuch. Objęła mocno brunetkę i wpuściła do środka.
Hermiona od razu ruszyła w stronę salonu, gdzie zastała głowę rodziny, oraz
młode małżeństwo. Nie przywitała się nawet z Arturem, tylko od razu ruszyła w
stronę rozłożonego na czerwonej kanapie Pottera. Rzuciła w niego gazetą i
pokręciła głową z zawodem.
-Nie sądziłam, że będziesz w stanie
zrobić mu coś takiego- warknęła dziewczyna i poczuła czyjąś dłoń na ramieniu.
Odwróciła się w stronę Ginny i odtrąciła jej dłoń.- A ty? Jak mogłaś na to
pozwolić?
Ciszę przerwał śmiech Harry` ego,
który tylko jeszcze bardziej rozsierdził Hermionę. Odwróciła się w stronę
okularnika, który potarł swoją bliznę i wbił spojrzenie zielonych oczu w
przyjaciółkę.
-Nie umiał sam przyjść i się
bronić?- zapytał z szyderczym uśmiechem.- Musiałaś przyjść ty Hermiono? Poza
tym, to nic złego. Ludzie trochę pogadają, pogadają i przestaną.
Po raz pierwszy Hermionie Garnger
zabrakło słów. Inaczej wyobrażała sobie to spotkanie. Miała wygłosić kazanie na
temat jego haniebnego zachowania i poczekać, aż Wybraniec zacznie przepraszać.
Nie spodziewała się kolejnego szyderstwa. Mężczyzna wstał i stanął naprzeciwko
swojej przyjaciółki.
-Nie uważasz, że zasługujesz na
kogoś lepszego?- zapytał i odgarnął z jej twarzy zbłąkany lok z jej twarzy. –
Przez całe życie chcesz bronić mężczyzny, który woli chować się w waszym
wspólnym mieszkaniu, niż stawić czoła przeciwnościom? Pamiętasz przecież, jak
zostawił nas w czasie wyprawy po horkruksy. On się nie zmieni, a to wszystko –
westchnął pokazując na gazetę. – to dla twojego dobra.
-Chyba pozamieniałeś się z Malfoy`
em na mózgi- warknęła i odepchnęła mężczyznę.- Nie myśl, że będę stała
bezczynnie, gdy ty będzie mieszał z błotem swojego przyjaciela, a mojego
narzeczonego!
Zobaczyła na twarzy zgromadzonych
szok, gdy wykrzyczała ostatnie słowa. Artur Weasley jednym ruchem odebrał
Potterowi gazetę i zaczął czytać artykuł. Dokładnie zauważyła, kiedy doszedł do
najgorszego momentu. Jego błękitne oczy rozbłysły groźnie.
-Wynoś się- warknął i złapał Pottera
za szatę.
-Arturze, na Merlina- wrzasnęła
Molly i odciągnęła męża od zięcia. – Co się dzieje?
-Wynoś się z mojego domu i nigdy nie
wracaj!!- wrzeszczał jak opętany Artur Weasley nie przejmując się okrzykami
żony, czy łzami jedynej córki.
Hermiona złapała Ginny za rękę, ale
ona szybko ja odtrąciła. Złapała męża za ramię i szybkim krokiem wyszła z domu.
Gdy drzwi trzasnęły zbił się także czerwony wazon, którym Artur Weasley cisnął
w okno.
1 września 2000 rok
Hogwart
Usiadłam przy stole Puchonów i
uśmiechnęłam się do siedzącego naprzeciwko mnie Noela. Chłopak już wypatrywał
potraw, które zaraz po ceremonii miały pojawić się na tym stole. Mary zniknęła
na chwilę, aby znaleźć resztę naszych współlokatorek i upomnieć po drodze
mnóstwo innych uczniów. Pomachałam dłonią do Hagrida, który siedział już przy
stole nauczycielskim, co oznaczało, że wszystko zaraz się zacznie. Mary usiadła
obok mnie zdyszana i odgarnęła z twarzy czarne kosmyki. Wyglądała naprawdę na
zmęczoną.
-Zaczęłaś uprawiać lekkoatletykę i
nic nam nie powiedziałaś?- zapytała z udawanym oburzeniem.
-Co? Nie, zwariowałaś?- prychnęła
zdenerwowana i spojrzała na dyrektorkę, która usiadła na swoim miejscu.-
Później ci opowiem.
W tym momencie do sali weszła grupka
uczniów, która rozglądała się z podziwem na boki. Prowadziła ich wysoka
czarownica o lśniących czarnych włosach i surowym wyrazie twarzy. Drgnęłam, gdy
uśmiechnęła się w moją stronę, a potem stanęła przy taborecie i chwyciła w dłoń
Tiarę Przedziału. Profesor Nefre rozwinęła pergamin i powoli zaczęła wyczytywać
nazwiska. Oparłam głowę na dłoniach i nawet nie klaskałam, gdy jakiś
pierwszoroczniak ruszył w stronę Krukonów. Wpatrywałam się za to w przestrzeń i
zaczęłam przyglądać się nauczycielom. Tylko Hagrid i profesor McGonnagall
wydawali się interesować przydziałem. Nie trudno było zauważyć, że profesor
Phantom właśnie wymyślał nowy temat wypracowania na następną lekcję zaklęć, a nauczycielka
transmutacji uważnie badała strukturę dębowego stołu. I wtedy zauważyłam kogoś
nowego. Na miejscu nauczycielki starożytnych runów siedział ktoś bardzo młody,
zupełnie obcy. Wysoka blondynka o okrągłej twarzy i granatowych oczach
wpatrywała się w swoje paznokcie otwarcie ignorując Hagrida, który najwyraźniej
chciał z nią porozmawiać. Było w niej coś dziwnego, a jednocześnie strasznego.
Jej oczy w końcu natrafiły na mnie i prawie odebrały mi cały tlen. Przez chwilę
miałam wrażenie, że krew w moich żyłach stanęła i już nigdy nie miała ruszyć. W końcu ponownie wróciła do patrzenia na
swoją dłoń.
-Kto to?- zapytałam wskazując na
ziewającą kobietę.
-Skąd mam wiedzieć?- zapytała
czarnowłosa, ale skupiła się na kobiecie.- Chyba zastępuje profesor Witney.
-Skąd to wywnioskowałaś? Z tego, że
zajmuje jej miejsce?- zapytałam z ironią.
- Przestań wydziwiać i pozwól mi się
skupić.
Prychnęłam zdenerwowana i splotłam
ręce na piersi. Nie potrafiłam już jednak skupić się na słowach tiary.
Dokładnie przyglądałam się blondynce, która teraz ignorowała profesor Sprout.
Nie spojrzała już ponownie w moją stronę, ale wpatrywała się w stół Gryfonów. W
końcu profesor McGonnagall podniosła się miejsca i wszyscy zamilkli.
-Chciałabym powitać wszystkich
uczniów, którzy przekroczyli dzisiaj próg naszej znamienitej szkoły.- zaczęła
uroczyście i zmierzyła surowym spojrzeniem dwóch rozmawiających Ślizgonów.- Dla
niektórych będzie to już ostatni rok w tych murach, więc przypominam o
egzaminach końcowych, które zaważą na waszej przyszłości. Pan Filch pragnie
też, abym ponownie wspomniała o zakazie wstępu do Zakazanego Lasu. Jak widać
większość uczniów nie rozumie skąd wzięła się nazwa, dlatego wam wyjaśnię.
Oznacza to, że jeśli ktokolwiek zostanie złapany na spacerze w Zakazanym Lesie
wyląduje w moim gabinecie. Pragnę także przedstawić nową nauczycielkę starożytnych
runów, która zastąpi chorą panią Witney, pani Sandy Cromwell.- rozległy się
donośne brawa, ale kobieta nawet nie podniosła się z miejsca.- A teraz smacznego!
Noel
wydał z siebie radosny okrzyk, gdy przed nim pojawił się półmisek pełen żeberek
w sosie miodowym. Odsunęłam się od niego, aby nie opryskał mnie sosem i
sięgnęłam po miskę pełną pieczonych ziemniaczków. Przypomniała mi się mina pani
Marple, gdy opowiadałam jej o corocznej uczcie. Przypominała mi wtedy dziecko,
które odkryło prezenty gwiazdkowe dwa tygodnie przed świętami. Może nawet
zachowywałaby się jak Noel.
-Uch,
na Merlina, Noel opanuj się- prychnęła Mary i odebrała ode mnie miskę.- Jesz
jak świnia.
-Człowieka
też można zaliczyć do zwierząt, w końcu wszyscy jesteśmy tworami Boga- powiedział
niczym ksiądz w kościele i rzucił Mary żeberko na talerz, przez co pisnęła.-
Powinnaś znów jeść mięso, wtedy byłaś weselsza.
-Ale
teraz jestem zdrowsza- wycedziła przez zęby i odłożyła żeberko na mój talerz.-
Tobie też polecam przejść na tą dietę.
-Nie
skorzystam. Nie jestem królikiem.
Przez
chwilę miałam wrażenie, że Mary wybuchnie i rzuci w chłopaka trzymanym w lewej
ręce nożem. Pochyliłam się nad swoim obiadem, aby w razie, czego osłonić go
przed krwią Noela. Ten najwyraźniej nie zwracał uwagi na zmrużone oczy
dziewczyny, ani na rozszerzone nozdrza. O dziwo, Mary pochyliła się nad sałatką
i wyładowała złe emocje na pomidorze, który rozprysł się na jej talerzu.
-Nie
twój interes, jaką stosuje dietę, jasne?- warknęła.
-A
czy ja coś powiedziałem? Tylko zasugerowałem.
-Dosyć-
warknęłam i spojrzałam na nich z oburzeniem.- Musicie się kłócić już pierwszego
dnia? Nie jesteśmy w zamku nawet godzinę, a wy już skaczecie sobie do gardeł.
-Camille
ma rację- odezwał się najbardziej znienawidzony przeze mnie głos. Przez moment
myślałam, że to ja chwycę za nóż i jednym ruchem pozbędę się Jessici na dobre.-
Tak nie powinno być. Co kogo obchodzi, że Mary jest wegetarianką, a Noel
brutalnym mięsożercą? No właśnie, nikogo.
Dlatego myślę, że powinniśmy porozmawiać na ważniejsze tematy.
-Zgadzam
się z tobą Jess- powiedziała Mary i poklepała blondynkę po dłoni. –Możemy na
przykład porozmawiać o profesor Witney, przecież w czerwcu czuła się dobrze.
-Daj
spokój- Jessica machnęła ręką i nawinęła pukiel jasnych włosów na palec.
–Przecież to nikogo nie interesuje, ja nawet nie chodziłam na ten przedmiot.
Mówiłam o plotkach w świecie magii.
Prychnęłam
zdenerwowana i sięgnęłam po leżące w oddali kiełbaski. Biedna Mary przez sześć
lat mieszkania z Jessicą nadal nie wiedziała, że tą dziewczynę interesowała
tylko jedna rzecz. Plotki o wszystkim i o każdym. Nie zdziwiłabym się, gdyby
nagle zaczęła opowiadać o zakazanym romansie krzesła ze stołem, o którym
wyczytała w jednym ze swoich bzdurnych pisemek.
-Kolejny
news z „Czas na plotę”?- zapytałam z ironią mając nadzieję, że to zniechęci
pannę Rowels do opowieści.
-Nie
głuptasie- zachichotała, a ja poczułam jak krew w moich żyłach zaczyna się
gotować.- Z Proroka Codziennego. Nie czytałaś wywiadu z Wybrańcem?
-Czytałam,
ale nie wszystko- wzruszyłam ramionami.
-Więc
pewnie nie doszłaś do fragmentu, gdzie Harry Potter twierdzi, że Weasley
podrywał go w szkole- Jessica uśmiechnęła się szeroko na widok zaskoczonej miny
Mary.- Twierdzi, że Weasley chciał wkraść mu się do łóżka na piątym roku.
-Przecież
jest zaręczony z Hermioną Granger?- odezwała się Mary.
-To
tylko pozory- odezwała się blondynka i ugryzła ogórka.- No wiecie, aby nikt się
nie domyślił.
-To
głupie oszczerstwa- warknęłam, gdy zauważyłam przerażoną minę Mary.- Przecież w
dormitorium nie byli w nocy tylko razem, więc wątpię, aby takie miejsce miało
zdarzenie. Przecież to nielogiczne,
dlaczego mówi o tym akurat teraz? Miał mnóstwo czasu, mógł go zaskarżyć.
-Ja
tam twierdzę, że w plotce zawsze jest ziarnko prawdy- szepnęła nieśmiało Mary.
-Jedyna
prawda w tym wywiadzie, to jawna głupota i nielojalność Pottera- wysyczałam.-
Oto jak wychowują Gryfonów w naszej szkole. Jako wielkich panów, którym
wszystko wolno, bo są tacy szlachetni i odważni.
-I
przystojni- dodała Jessica.
Uniosłam
wysoko brwi i odwróciłam się w stronę stołu Gryfonów. Jak zawsze to właśnie tam
było najgłośniej. Z trudem dostrzegłam Smitha, który aktualnie śmiał się ze
swoimi przyjaciółmi i trzymał Clarisse na kolanach. Dziewczyna odrzuciła głowę do tyłu i parsknęła
perlistym śmiechem. Od czasów wojny, to właśnie ten dom uważano za najlepszy.
Dom Wielkiej Trójcy. Każdy uczeń widział w tym domu swoją szansę. Złoty lew na
czerwonym tle był przepustką do radosnych lat i popularności w Hogwarcie. Jego
odwrotnością był Dom Węża. Każdy kto tam trafił mógł liczyć jedynie na
szyderstwa i potępienie przez wszystkich uczniów magicznej szkoły. Na początku
Puchoni starali się tego nie okazywać, ale presja ze strony większości uczniów
była wielka. I tak oto najbardziej sprawiedliwy odsunęli się jak najdalej od
wężów.
-I
okrutni- dodał Noel przełykając resztę swojego obiadu.- Ciekawe gdzie zgubili
swój honor?
-Jak
się dowiesz, to mi powiesz- westchnęłam z rezygnacją. Niechętnie spojrzałam na
deser, który pojawił się na stole. W końcu nałożyłam sobie lody truskawkowe.-
Ta plotka jest pewnie tematem numer jeden w całym zamku.
-Jessica
o to zadba- uśmiechnął się Noel.
Posłałam
dziewczynie niechętne spojrzenie, ale ona zdawała się tego nie zauważać.
Paplała jak najęta w stronę swoich przyjaciółek, które co chwila robiły
zdziwione miny, lub głośno wzdychały. Miałam wrażenie, że nie zmieniły się one
od czasów pierwszej klasy. Nadal miały te same gesty i zachowania. Jak wieczne
dzieci, które utknęły w czasach beztroski zamykając przede mną drzwi na klucz.
Westchnęłam cicho i nałożyłam na łyżeczkę trochę lodów. W jednym momencie
wystrzeliłam zimną substancję w stronę Noela.
Zachichotałam
głośno, gdy chłopak spojrzał zdziwiony na swoją szatę, gdzie pojawiła się
różowa plama. Nie zdążyłam uniknąć pocisku z lodów czekoladowych, który
wylądował w moich włosach. Po chwili pomiędzy mną a Noelem rozegrała się mała
bitwa, do której dołączył się Mike Galliwell i Carl Owen. Zamarłam z babeczką w dłoni, gdy usłyszałam
za sobą głośne chrząknięcie. Ten surowy wyraz twarzy był znany wszystkich i
nikt nie chciał podpaść dyrektorce.
-Cała
czwórka do mojego gabinetu- wycedziła obserwując Mike` a, który był umazany w
lodach jagodowych.- Natychmiast.
Rzuciłam
chłopakom przestraszone spojrzenie i wstałam od stołu. Wyszłam z Wielkiej Sali
i zaczęłam się wspinać po schodach.Zerknęłam na idącego za mną Carla. Był on
mniej więcej w moim wzroście, a jego włosy miały odcień ciemnego blond. Duże
oczy w kolorze bezchmurnego nieba zawsze były pełne optymizmu i radości. Mike,
który szedł za nim był zupełnie inny. Był potężniejszy a na głowie miał burzę,
brązowych loków. Orzechowe tęczówki zawsze były rozmarzone i czasami miałam
wrażenie, że Mike woli przebywać w swoim świecie, niż w rzeczywistości. Parsknęłam
donośnym śmiechem i zgarnęłam z policzka Noela trochę lodów waniliowych.
Oblizałam palec i pokazałam przyjacielowi język.
-To
ty zaczęłaś- mruknął obrażony.
-Nudziła
mnie paplanina Jessici- wzruszyłam ramionami i uwiesiłam się na ramieniu Carla,
który objął mnie w pasie.- Nie mów, że jej słuchałeś?
-Nie,
ale miałem ochotę na babeczki, a teraz wszystkie zje Harold- westchnął
przygnębiony Noel.- Może Mary o mnie pomyśli i zabierze trochę dla mnie.
-W
bajki wierzysz?- parsknął śmiechem Carl i próbował wyciągnąć ze swoich jasnych
włosów kawałki owoców.- Pani prefekt miałaby coś zabrać? Z Wielkiej Sali?- udał
oburzenie.
-Nie
dokuczajcie jej- prychnęłam i uderzyłam Mike` a otwartą dłonią w tył głowy.
–Taka już jest. Każdy ma swoje wady.
-Tak,
na przykład Mike nosi koszule w kwiatki i nie rozumie, że wygląda w nich jak
skończony idiota- zachichotał Carl i osłonił się mną, gdy Tronton chciał rzucić
w niego resztą lodów.
-One
są stylowe- wycedził.- Zresztą mam jedną na sobie.
Odpiął
szatę i z trudem powstrzymałam się od śmiechu. Pod szatą szkolną Mike włożył
zwiewną koszulę w żaruwiastym odcieniu pomarańczy w różowe kwiaty. Uniosłam
wysoko brwi i pokiwałam głowę.
-Śliczna-
powiedziałam zaciskając mocno wargi.
-Widzę,
kiedy kłamiesz, Camille- mruknął Mike.- Ale dziękuję, nawet za tę marną próbę.
Uśmiechnęłam
się szeroko i stanęłam przed złotym gargulcem, który nagle drgnął ukazując
spiralne schody do gabinetu. Doskonale wiedziałam, że dyrektorka już tam jest.
Ruszyłam, jako pierwsza i próbowałam doprowadzić się do porządku. Niestety
plamy na czarnym materiale tylko się rozmazywały i moje nieudolne próby spełzły
na niczym. Stanęłam przed drewnianymi drzwiami i drżącą ręką zapukałam do
gabinetu. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że mogę ponieść przykre
konsekwencję swojego czynu. Najbardziej prawdopodobną karą był szlaban. Nacisnęłam
zimną klamkę i weszłam do owalnego pomieszczenia wypełnionego książkami, a
także obrazami dawnych dyrektorów. Zobaczyłam, że Minerwa McGonnagall wyczarowała
już krzesła dla naszej czwórki i posłusznie usiadłam na jednym z nich. Przez
chwile miałam wrażenie, że przyszłam odebrać wyrok śmierci. Noel usiadł obok
mnie i rozgladał się z zainteresowaniem.
-Nic
się tu nie zmieniło- westchnął.- Może trzeba by wynająć jakiegoś dekoratora
wnętrz, czy coś?
-Zapewniam
pana, Panie Olsen, że jest to zupełnie niepotrzebne- oświadczyła chłodno
profesor McGonnagall i spojrzała na chłopaka znad swoich okularów.- Ma
nadzieję, że wiecie, dlaczego tutaj trafiliście?
Pokiwałam
ponuro i spuściłam głowę. Nie chciałam patrzeć w te chłodne tęczówki. Skupiłam
się na portrecie poprzedniego dyrektora, który najwyraźniej nieźle się bawił w
swoich ramach. Chichotał i kręcił głową. Wygięłam nieśmiało kąciki ust, a on
odwzajemnił gest.
-Nie
tolerujemy takiego zachowania w szkole i muszę przyznać, że rzadko zdarza się,
aby uczniowie lądowali tutaj już w pierwszym dniu. To co zrobiliście jest
niedopuszczalne i dziecinne. Wezmę jednak pod uwagę fakt, że jest to pierwsze
wykroczenie w tym roku i zapewne spowodowane zbyt dużą ilością cukru we krwi,
dlatego tym razem was nie ukaram. Tym razem.- zaznaczyła wyraźnie i poprawiła
okulary.
-Dziękujemy
pani profesor- powiedziałam szybko, nim Noel zdążył cokolwiek powiedzieć.- To
się już więcej nie powtórzy.
Kobieta
skinęła jedynie głową i pozwoliła nam wyjść. Wypadłam z gabinetu oddychając
głęboko i uśmiechając się jak szaleniec. Przybiłam piątkę z Carlem, który
rozluźnił krawat.
-No
panowie- zaczął Noel i drgnął, gdy zauważył moje oburzone spojrzenie- i nasza
lady, pierwszą wizytę mamy już za sobą. Teraz będzie z górki.- zapewnił.
Parsknęłam
śmiechem i zaczęłam zbiegać po złotych stopniach przeskakując je po dwa.
Wiedziałam, że uczta już dawno się skończyła i możemy od razu udać się do
pokoju, gdzie będę mogła zasnąć. Zeszłam
do małego korytarzyku przy sali wejściowej i stanęłam przed drzwiami, które
pilnowały wejścia do żółtego schronienia każdego Puchona. Nacisnęłam na klamkę,
ale one nawet nie drgnęły.
-Hasło?-
wykrzyknęła piskliwie kołatka w kształcie borsuka.
Spojrzałam
z zaskoczeniem na przyjaciół, ale mieli podobne miny do mojej. Wychodząc z
gabinetu McGonnagall zapomnieliśmy się spytać o hasło do pokoju.
-Byliśmy
u nauczyciela i nie znamy hasła. Wpuścisz nas?- zapytałam siląc się na spokój.
-Nie.
Proszę o hasło!
-No
spójrz na nas, chyba nas kojarzysz- poprosił Noel.
-A
widzisz, żebym miała oczy?! Ty niewychowany młody człowieku, jak ci nie
wypominam braków!
-Musiałeś
to powiedzieć?- jęknęłam.- Wiesz, że zawsze piekli się z tego powodu.
-Zapomniałem-
wzruszył ramionami i chwycił za klamkę, ale po chwili odskoczył od niej z
sykiem. –Parzy!
-Zbliż
się jeszcze raz, to stracisz wszystkie paluchy! Zobaczymy, kto się wtedy będzie
śmiał- zarechotała kołatka uderzając lekko o drewno.
-Najwyraźniej
trzeba wypróbować sposób z drugiej klasy- westchnął Carl.
Jęknęłam
w duchu i razem z trójką przyjaciół stanęłam przy drzwiach. W jednej chwili
zaczęliśmy uderzać w drzwi pięściami i wołać o pomoc najgłośniej, jak
umieliśmy. Miałam nadzieję, że ktoś z wewnątrz zlituje się nad nami i wpuści
nas do środka. Kołatka starała się nas przekrzyczeć wyrzucając wszystkie znane
jej przekleństwa, które usłyszała od uczniów tej szkoły.
-Wpuście
nas. Proszę!
-Wy
zakały! To boli! Tylko nie tam, mam tam siniaki od waszych kopniaków!
W
końcu drzwi drgnęły, a w środku stała Jessica Rowels. Przeklęłam ten dzień,
nigdy nie chciałam mieć długu u tej czarownicy. Uśmiechnęła się uroczo i
spojrzała na naszą czwórkę.
-Ile
straciliśmy punktów.
-Nic
wiedźmo- warknęłam, nim którykolwiek z męskich półgłówków, którzy właśnie
robili do niej maślane oczy, zdołał się odezwać.- Dostaliśmy wyłącznie
upomnienie.
-Po
co ta złość, Camille? Byłam po prostu ciekawa.
Prychnęłam
ze złością i opadłam na podłogę, która była pokryta czarną wykładziną. Plecami
opierałam się o fotel, na którym siedziała Mary i czytała dzisiejszego proroka.
Odebrałam jej stronę ze sportem i ukryłam się za gazetą. Doskonale wiedziałam,
że jeszcze chwila i wydrapię blondynce oczy.
-Mogliście
dostać szlaban na, co najmniej dwa tygodnie, to dużo- westchnęła.
-Nie
udawaj, że umiesz do tylu liczyć- mruknęłam i natychmiast dostałam od Mary z
gazety. Poczułam się, jak pies, który właśnie otrzymał karę za obsikanie
fotela.- Ej!
-Zasłużyłaś-
warknęła Mary i odłożyła gazetę na okrągły stoliczek. –Idę spać. Dobranoc.
-Mary,
masz dla mnie, choć jedną babeczkę?- zawołał za nią Noel.
-Z
żurawiną.
-Szkoda,
nie lubię takich- westchnął.
-To
dobrze, bo już ją zjadłam- dziewczyna wzruszyła ramionami.
Dwa
dni opóźnienia, ale mam nadzieję, że długość rozdziału wam to zrekompensuje. Mi
też przyda się krótki odpoczynek. Jutro wyjeżdżam do Anglii i wątpię, abym
miała dojście do komputera, czy nawet do Worda. Dlatego rozdział pojawi się
dopiero pierwszego września. Znów Potter, ten zły Potter. Widzę, że nie
przepadacie za jego nowym wcieleniem, ale on u mnie jest i będzie złym
charakterem. Na razie będzie go mało, ale potem pan zły Potter na amen zagości
w rozdziałach. Mamy Hogwart, mamy Pottera, co ja jeszcze chciałam?
Jak
sobie przypomnę to jeszcze napiszę!
Pozdrawiam,
Artemis!!
Świetny rozdzial.
OdpowiedzUsuńHe he jak zawsze wspaniały.
OdpowiedzUsuńWiesz jak pokazać klasę kochana Camille, jest genialna, a pomysł z wizytą u McGonagall bezcenny. Najbardziej oczywiście wkurzył mnie Potter. nie spodziewałam się, reakcji Ginny, ale w końcu to jej mąż. Logiczne jest, że poszła za nim. Mogła jednak trochę zachować się rozsądniej. Ostatecznie to nic nie kosztuje prawda? No ale zobaczymy jak to wszystko się potoczy. Mam nadzieję, że Harry jednak zmądrzeje. Już drugi raz widzę Wybrańca przedstawionego w tak okropny sposób. To wręcz jest zaskakujące dla mnie. I trochę szkoda mi Ślizgonów. Naprawdę ciężką muszą mieć sytuacje i płacić za poparcie Czarnego Pana. Camille miała szczęście do jakiego domu trafiła. Pozostaje mi czekać tylko na ciąg dalszy. Mam nadzieję, że znów nas czymś zaskoczysz. Jak zwykle jesteś wspaniała.
pozdrawiam!!
Najbardziej spodobał mi się pomysł z wizytą u McGonagall. Naprawdę, zabłysnęłaś tym i dlatego postanowiłam zmusić się do napisania komentarza. (Jestem chora i nic mi się nie chce, dlatego tak sobie czytam, ale tylko co poniektóre posty komentuje. Ach, te lenistwo)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się Harry u Ciebie. Naprawdę to miła odmiana po Złotym Chłopcu, który jest u wszystkich. Na pewno będę czytać dalej to opowiadanie, bo bardzo przypadło mi do gustu.
Mam nadzieję, że dobrze bawisz się w Anglii, a ja tymczasem czekam na kolejny rozdział :)
Całuski,
A.
http://jeszcze-o-nas.blogspot.com/
http://znalazles-mnie.blogspot.com/
Wreszcie Hogwart;) Długo się naczekałam, ale warto było. Fajny opis uczty - aż sama zrobiłam się głodna. Zachowanie Noela pozostawia wiele do życzenia pod względem kultury osobistej, ale było bardzo zabawne. Mary z tą swoją obsesją na punkcie zdrowego odżywiania przypomina mi moją starszą siostrę. Też to gadanie, że trzeba dbać, co się je. Swoją drogą cieszę się, że wreszcie poznaliśmy Mary, która później będzie bodźcem do działania dla Camille.
OdpowiedzUsuńNie lubię Jessici. Wydaje się okropnie płytka i powierzchowna. Nie rozumie, że nie każdy może mieć ochotę na tę wątpliwą przyjemność, jaką jest rozmowa z nią. Poza tym okej, raz na ile można poplotkować, ale czynić z tego sens swojego życia?
Plotka rozpowszechniona przez Harry'ego, jakoby Ron czuł coś do niego, wydaje mi się nieco niesmaczna. Kurczę, tyle lat przyjaźni, a teraz mu się wydaje, że Ron się w nim kochał? Nie podoba mi się to.
Lubię za to Hermionę w Twoim wykonaniu. Jest naturalna i łatwa do polubienia. Ma dobre serce i broni narzeczonego.
Pozdrawiam.
No Pottera to zdemonizowałaś ostro, ale i tak jest cudownie :) Jestem nawet ciekawa jak się z nim sprawy rozwiną. Panna Granger mi zainponowała i to bardzo, a przeważnie za nią nie przepadam xD
OdpowiedzUsuńZ Camille potrafi wyjść nizły diabełek ;D Ale przynajmniej jest wesoło ^^ Podobają mi sie relacje Cam z Noelem, Mike'iem i Carlem są bardzo naturalne i swobodne :) No i oczywiście zaintrygowałaś mnie pojawieniem się tytułowej Sandy Cromwell, wydaje mi się bardzo oziębła i zarozumiała. Mi jest dalej mało i już czekam niecierpliwie na kolejny wspaniały rozdział :)
Pozdrawiam :*
Bo tym jak bardzo oburzona byłam wywiadem w poprzednim rozdziale, tym jestem zachwycona.
OdpowiedzUsuńFakt, z Pottera zrobiłaś strasznego palanta, ale chociaż Hermiona, Ron, a nawet Artur pozostali możliwie kanoniczni :)
Podobał mi się początek, szkoda mi było Ginny, ale jak ją znam, pewnie pan Potter będzie miał w domu niezłą awanturkę ;D
Czuję, ze jeszcze się uśmieje z Jessici (szczerze mówiąc już teraz "na jej widok" na mojej twarzy pojawiał się usmiech ;)
I jestem strasznie ciekawa Smitha :D
Ach, tylko tak jeszcze, jeśli mogę sobie pozwolić na małą krytykę - dom węża nigdy nie był lubiany i nigdy ślizgoni się tym jakoś nie przejmowali, wręcz przeciwnie. "Zgnębiony Slytherin" brzmi dla mnie trochę jak "Głupia McGonnagal" albo "leniwa Hermiona". Dość abstrakcyjnie.
pozdrawiam,
Aprilias :)