Bo radość to słoneczny kolor życia.
Samuel Taylor Coleridge
2
września 2000 rok
Hogwart
Usiadłam przy stole obok Mary i
chwyciłam pierwszego tosta. Wiedziałam, że panna Barry nadal jest na mnie
wściekła z powodu wczorajszego wybryku na uroczystej uczcie i pewnie nie
odezwie się do mnie do końca dzisiejszego dnia. Mary już taka była, gdyby
mogła, to powiesiłaby sobie regulamin szkolny nad łóżkiem. Nikt tego nie
rozumiał, nawet ja.
-Dzień dobry - przywitałam się z nią,
ale nie odpowiedziała, tylko wpatrywała się w list, który przyszedł do niej
zapewne razem z poranną pocztą. –Nic nie powiesz?
-Twoja gazeta już jest.
Uniosłam wysoko brwi, gdy usłyszałam
jej chłodny ton głosu, ale wolałam zająć się śniadaniem, niż wgłębianiem się w
psychikę panny Barry. Przecież nikt nie wiedział, co tak naprawdę czai się pod
tą czarną czupryną. Chwyciłam proroka, który leżał przy moim talerzu i
zamaszystym ruchem go rozwinęłam. Pierwsza strona była zapełniona nowymi
reformami, które zaprowadził Harry Potter, a także o jego prawdopodobnej kłótni
z teściem. Przewróciłam stronę ze złością, by w końcu zatrzasnąć gazetę. Nie
było w niej nic ciekawego, a nie zamierzałam czytać kolejnych głupot na temat
samego Wybrańca, jak i jego przyjaciół. Sięgnęłam po słoiczek z truskawkowym
dżemem i posmarowałam chleb grubą warstwą.
-Dzień dobry, moje panie- zawołał Noel,
który usiadł naprzeciwko nas i zatarł ręce, niczym mały diabełek.- Jak dzionek.
-Co masz taki dobry humor?- zapytałam
zdziwiona.
-A czemu nie? Co z tego, że jest wtorek
i pewnie za chwilę się dowiem, że mamy zaklęcia, transmutację i eliksiry
jednego dnia? Trzeba korzystać.
-Co ćpałeś?- zapytałam przerywając jego
wywód. Mary w jednej chwili zakrztusiła się swoją herbatą i spojrzała na mnie
zdziwiona.- No, co? To normalne pytanie.
-Nie moja droga przyjaciółko, nic nie
ćpałem- odparł Noel i szybkim ruchem ukradł mi mojego tosta i oblizał go, aby
nie mogła go odzyskać.- To będzie mój najlepszy rok.
-Poproszę to na piśmie- mruknęłam
wściekła, gdy sięgnęłam po kolejny chleb, który był już zimny.
Mary uniosła wysoko brwi i schowała
kopertę do swojej torby, gdy przy naszym stole pojawiła się profesor Sprout,
która roznosiła już plany lekcji. Chwyciłam swój i uśmiechnęłam się delikatnie.
Dwie lekcje eliksirów, a także obrona i dwie transmutacje nie były najgorszym
układem. Szczególnie, że transmutacje mieliśmy z Krukonami. Gorzej było z
poprzednimi przedmiotami, które miałam spędzić w towarzystwie dumnych Gryfonów.
Upiłam łyk herbaty i zabrałam z półmiska ostatnią kiełbaskę, nim zrobił to
Noel.
-Kiepski masz refleks- zachichotałam.
~*~
Sala od eliksirów mieściła się w
wilgotnych i ciemnych lochach, gdzie wszyscy schodzili z lekkim obrzydzeniem na
twarzy. Pamiętam, jak w pierwszej klasie wierzyłam w historyjki Carla, który
opowiadał mi, że mieszkają tu inferiusy.
Trzymałam się drewnianej poręczy, ab nie spaść z małych i śliskich
stopni. W końcu dotarłam do ogromnych drzwi, które wprowadzały mnie do sali
wypełnionej ławkami, kociołkami i różnymi składnikami. Usiadłam w trzeciej ławce i zaczęłam wyciągać
podręcznik. Mary usiadła tuż obok mnie i od razu zaczęła przeglądać podręcznik.
Miałam wrażenie, że czegoś szuka, a w jej oczach mogłam dostrzec panikę.
Dotknęłam lekko jej dłoni, a ona podskoczyła niczym oparzona.
-Mary, wszystko w porządku?
-Tak- szepnęła i zamknęła podręcznik. –
W jak najlepszym.
Do klasy zaczęli wchodzić kolejni
uczniowie i powoli zaczął powstawać chaos. Niektórzy zaczęli się kłócić o
miejsca, a jeszcze inni śmiali się głośno. Usłyszała pisk jakiś dziewczyn i
spojrzałam w stronę Noela, który stał właśnie naprzeciwko Charliego Gavona. Owy
Gryfon był od chłopaka wyższy o ponad głowę, ale i silniejszy. Pałkarz drużyny
lwów uśmiechnął się szyderczo i zrzucił rzeczy szatyna na ziemię.
-To moje miejsce- warknął basowym
głosem.
-Nie widziałem twojego podpisu- warknął
Olsen i zrobił krok w stronę Gryfona.
Szybko wyminęłam Mary, która patrzyła
tępo w ławkę i złapałam Noela za ramię. Czułam, jak pod cienką koszulą napina
wszystkie mięśnie i wiedziałam, że lada moment sięgnie po różdżkę, co
spowodowałoby nie tylko szlaban, ale także wydalenie ze szkoły.
-Noel daj spokój- poprosiłam.-
Usiądziesz przede mną.
-Co jest blondie? Boisz się, że kolega
wyląduje w Mungu?
Z całej siły powstrzymywałam Noela, a
jednocześnie chciałam sama dorwać Charliego i rozerwać na strzępy. Czułam na
sobie spojrzenia innych uczniów, którzy ustawili się wokół nas, aby obserwować,
kto wyjdzie zwycięsko z tej potyczki. Odepchnęłam przyjaciela, który po chwili
znów wrócił na swoje miejsce.
-Noel, proszę idź- warknęłam.
Brunet odwrócił się napięcie, a ja
pozbierałam jego rzeczy. Usłyszałem rechot Charliego i odwróciłam się w jego
stronę. Przez chwilę mierzyliśmy się wyzywającymi spojrzeniami. Czekałam, aż
pałkarz odpuści, ale poczułam, jak ktoś chwyta mnie za ramie. Na początku
pomyślałam, że to mogła być Mary, ale nie ciągnęłaby mnie z taką siłą.
Spojrzałam na obojętną twarz Carla, który pomógł mi przecisnąć się przez tłum.
Podałam Noelowi rzeczy i spojrzałam na niego przepraszająco.
-Nie mogłam pozwolić, aby doszło do
bójki- mruknęłam- Zmiażdżyłby cię.
-Ciebie nie zmiażdżył- mruknął i
poklepał mnie po plecach.
-To była druga klasa i wykorzystałam
element zaskoczenia- zachichotałam.
Pamiętałam ten moment doskonale.
Spędzałam wtedy pewien słoneczny dzień na błoniach z Noelem i Mary, gdy
podszedł do nas Charlie ze swoją świtą. Na początku byłam cierpliwa dopóki nie
poruszył tematu sierocińca. Nawet nie wiedziałam, kiedy rzuciłam się na
chłopaka z pięściami. Nie wyleciałam ze szkoły tylko, dlatego że dyrektor
stwierdził, że poniosły mnie emocje. Poklepałam przyjaciela po plecach i
wróciłam do swojej ławki. Mary nadal siedziała nieruchomo i nie wiem, czy
zdawała sobie sprawę z tego, co przed chwilą zaszło. Jako prefekt powinna
natychmiast zareagować i odjąć Charliemu z pięćdziesiąt punktów, a potem dać
dwutygodniowy szlaban z Filchem. Gdyby miał problem z wybraniem łazienek do
sprzątania, chętnie dałabym mu listę ze swoimi propozycjami. Profesor Nefre
spojrzała po klasie bez słowa i wygięła usta w nikłym uśmiechu. Opiekunka
Slytherinu cieszyła się szacunkiem wszystkich uczniów w szkole, ponieważ
łączyła dwie ważne cechy sprawiedliwość, a także stanowczość. Oraz to, że nie
bała się odejmować Gryffindorowi punktów, ale to podobało się tylko nielicznym.
-Dzień dobry. Pewnie pamiętacie, że w
tym roku zdajecie najważniejszy egzamin w waszym życiu i jeśli myśleliście, że
SUMY to był koszmar, to się mylicie- zaczęła i spojrzała po klasie.- Czeka nas
mnóstwo pracy i nie zamierzam wysłuchiwać żadnych wymówek, na temat braku prac
domowych. Rozumiemy się panno Dawson?
Brązowowłosa Gryfonka spłonęła
rumieńcem, na co zachichotało kilku Puchonów w tym ja. Nie znałam Veronici
Dawson zbyt dobrze, ale wymówki na temat znikającego pergaminu, czy ataku sów,
były śmieszne. Zastanawiałam się, jakim cudem owa Gryfonka trafiła do tej
klasy, skoro nie paliła się do nauki.
-Dzisiaj zajmiemy się eliksirem na
odporność. Powinniście go już znać, ale w razie, czego instrukcje macie na
tablicy- machnęła różdżką i po chwili ciemna powierzchnia tablicy pokryła się
białymi słowami napisanymi pięknym i wyraźnym charakterem pisma.- Macie dwie
godziny.
~*~
Obrona przed czarną magią, jeden z
najbardziej interesujących przedmiotów, na które uczęszczali uczniowie tej
szkoły. Pamiętam, jak bardzo cieszyłam się z pierwszej lekcji tego przedmiotu.
Nauczał nas wtedy Moody, który pod koniec roku okazał się zupełnie kimś innym.
Wrogiem. Mimo to wiele się nauczyłam i czasami siedziałam przy książce z tego
przedmiotu i czytałam ją dla przyjemności. Siedziałam przy drzwiach od klasy
razem z Mary, która nie chciała iść dzisiaj na obiad. Nie rozumiałam jej
zachowania. Zmieniła się, niczym za jakimś zaklęciem. Zazwyczaj chodziła z
dumnie uniesioną głową i mierzyła wszystkich chłodnym spojrzeniem niebieskich
tęczówek. Zamiast tego widziałam pochyloną czarnowłosą dziewczynkę, która nie
wie, co ze sobą zrobić. Mocniej ścisnęłam brzuch, aby burczenie nie doszło do
uszu przyjaciółki i spróbowałam się uśmiechnąć.
-Mary, na pewno wszystko w porządku?-
zapytałam nieśmiało.
-Tak, a dlaczego pytasz?- mruknęła
kartkując podręcznik z eliksirów.
-Może dlatego, że zachowujesz się
dziwacznie.
-Co rozumiesz, przez dziwacznie?-
zapytała po chwili milczenia panna Barry, nie odrywając wzroku od książki.
-Na Merlina, Mary- warknęłam i wyrwałam
jej podręcznik. Spojrzała na mnie zaskoczona i zaczęła obgryzać kciuk. Zawsze
to robiła, gdy się denerwowała.- Zachowujesz się inaczej. Nie odzywasz się, nie
uważasz na lekcjach, a na dodatek, gdy Noel omal nie został pobity, nawet nie
zareagowałaś!
-Kiepsko spałam- warknęła i odebrała mi
podręcznik.- Mogę wrócić do czytania, zawaliłam dzisiejszy eliksir.
-Nic dziwnego skoro nie śpisz w nocy i
zamiast jadu żaby tropikalnej dodajesz liście mięty- prychnęłam i splotłam ręce
na piersi.
-Roztargnienie.
-Nie musisz mi tego tłumaczyć-
westchnęłam.- Zauważyłam sama.
Gwar rozmów oznaczał, że obiad się
skończył. Uczniowie powoli zaczęli się zbierać na trzecim piętrze, gdzie
mieściła się klasa profesor Parkinson. Była Ślizgonka zgodziła się przyjąć
posadę nauczycielki, gdy jej ukochany ożenił się z Astorią Greengrass. Cios dla
czarnowłosej czarownicy był zbyt wielki, dlatego postanowiła poświęcić się
szkoleniu młodzieży. Uśmiechnęłam się w stronę Noela, który usiadł obok mnie i
parsknął śmiechem, gdy usłyszał odgłosy, jakie wydawał mój brzuch.
-Czemu nie było cię na obiedzie?
-Próbowałam dogadać się z
Panią-Nic-Mi-Nie-Jest- prychnęłam zauważając, że Mary nawet mnie nie słucha.
–Najedzony?
-Bardzo. Ta karkówka w sosie
śmietankowo ziołowym, oraz te surówki- rozmarzył się.
-Nienawidzę cię- powiedziałam z
wyrzutem.
-Zapraszam do klasy- mruknęła profesor
Parkinson, która otworzyła zamaszyście drzwi, z których oberwał Mike. Podeszłam
do przyjaciela, który patrzył na czarownicę z nienawiścią.
Usiadłam w ławce przy oknie, skąd
miałam doskonały widok na błonia. Rozległe zielone tereny, które otaczały
magiczny zamek zawsze koiły zmęczony wzrok. To właśnie tam spędzałam większość
czasu z przyjaciółmi. Oparłam głowę na dłoniach i wpatrywałam się w
zdenerwowaną profesor Parkinson, która wrzeszczała właśnie na Gavona, bo przez
przypadek musnął jej pośladki. Wiedziałam, że minie trochę czasu, nim
nauczycielka wyżyje się na Gryfonie za ten uczynek, ale także za całe swoje
nieudane życie. W końcu czarnowłosa czarownica o twarzy mopsa usiadła za
biurkiem i zmierzyła klasę posępnym spojrzeniem. Wszyscy wiedzieli, że gdyby
Parkinson mogła, natychmiast zniknęłaby z tej szkoły uszczęśliwiając nie tylko
uczniów, ale i innych nauczycieli.
-Nie będę owijać w bawełnę, te lekcje
będą waszym najgorszym koszmarem- warknęła, gdy skończyła sprawdzać obecność.-
Będę wymagała od was całkowitej dyscypliny, samodzielności, a także
pracowitości. Uwierzcie mi na słowo, że każdy, nawet najmniejszy wybryk będzie
ukarany solidnym szlabanem. A teraz otwórzcie książki na stronie czternastej i
zacznijcie czytać o uroku powodującym krwotoki.
Spojrzałam zdziwiona na siedzącego za
mną Noela, który z przerażeniem otworzył książkę. Dobrze wiedziałam, że na samo
słowo „krew” robiło się mu niedobrze. Poszłam w jego ślady i z obrzydzeniem
patrzyłam na obrazki, gdzie osoba najpierw wyginała się w nieludzkiej pozycji,
a potem z jej klatki piersiowej tryskała szkarłatna ciecz. Słyszałam za sobą
ciężki i głęboki oddech Olsena, który za wszelką cenę nie chciał zwymiotować.
Stukałam paznokciami w blat co wydawało przyjemny dla moich uszu odgłos.
Wiedziałam, że Parkinson nawet nie patrzy, kto czyta zadany rozdział. Zaglądała
spokojnie w swoje papiery i zapewne za jakieś dziesięć minut chciała rozpocząć
pytanie licząc na wstawienie kilku Trolli, oraz Okropnych. Zadrżałam na
wspomnienie ostatniego pytania, gdy czarne oczy nauczycielki wbijały się w moje
ciało, a ja nie mogłam wydusić z siebie słowa. Mocniej pochyliłam się nad
książką, ale żadne słowo nie docierało do mojego mózgu. Organ rejestrował
jedynie chichot Charliego Gavona i Johna Smitha, którzy siedzieli po drugiej
stronie klasy. Zatkałam dłońmi uszy, aby móc się skupić mocniej.
-Dobrze, w takim razie- zaczęła
Parkinson.- NA MERLINA!
Szum powietrza poruszył moje jasne
włosy, a huk metalu, który wbija się w kamień ranił moje uszy. Uniosłam powoli
oczy i zobaczyłam włócznię, która jakimś cudem przeleciała przez całą długość
Sali i wbiła się w kamienną ścianę, omijając mnie o kilka cali. W tym momencie
dziękowałam Mary, że nie jadłam obiadu, bo byłam pewna, że cały posiłek
wylądowałby na podłodze klasy profesor Parkinson. W pewnym momencie śmiertelna
broń zamieniła się w białe pióro, które swobodnie opadło na moją książkę.
Uniosłam przedmiot drżącą ręką i spojrzałam na nauczycielkę, która musiała być
prawie ta samo przerażona, jak ja. Wszystko zmieniło się w ciągu sekundy.
Zazwyczaj blada twarz nauczycielki pokryła się czerwonymi plamami, a nozdrza
zaczęły się rozszerzać, bez słowa ruszyła w stronę Gavona i Smitha. Smith
wyglądał na obojętnego, jakby cała sytuacja nie miała miejsca, natomiast
Charlie posyłał w moją stronę szyderczy uśmiech.
-Czyście kompletnie powariowali?!-
wrzasnęła nauczycielka tak głośno, że siedzące ławkę przed Gryfonami, Puchonki
musiały zatkać uszy, aby ratować bębenki uszne. –Mogliście ją zranić, albo co
gorsza zabić! Jesteście największymi kretynami, jacy przekroczyli mury tego
zamku! Nie wiem, jakim cudem zdaliście egzaminy w pierwszej klasie, bo jak dla
mnie powinniście być jeszcze z rodzicami, którzy nauczyliby was, co to
odpowiedzialność i dyscyplina! Macie dziesięć minut, aby stawić się u dyrektor
McGonnagall, albo zmienię was w świnie i tam pobiegniecie, jasne?!
Charlie wstał spokojnie i zmierzył
nauczycielkę zadowalającym spojrzeniem. Wyszedł z klasy zaraz za Smithem, który
uderzył przyjaciela w głowę, najwyraźniej zły za ten numer. Profesor Parkinson
jeszcze długo stała przy ich ławce i ciężko dyszała nim doszła do siebie i była
w stanie udać się do dyrektorki.
-Lorenge, nic ci nie jest?- zapytała
zatrzymując się przy drzwiach. Pokręciłam przecząco głową, a ona spojrzała na
resztę klasy.- Koniec lekcji, rozejść się.
Wstałam na drżących nogach i wrzuciłam
książki do torby. W mgnieniu oka znalazł się przy mnie Noel, który nie wierząc
mi na słowo obejrzał mnie całą. Potem Mary złapała mnie za rękę i mówiła, że
nawet nie zdążyła zareagować, kiedy poczuła pęd powietrza i po raz pierwszy
pochwaliła profesor Parkinson za jej impulsywność i brak pohamowania przy uczniach.
-Już dawno ktoś powinien im powiedzieć,
jak się zachowują- westchnęła, gdy opuściliśmy już salę.- Szkoda, że zrobiła to
akurat Parkinson, bo raczej nie potraktują tego poważnie. Ale fajnie się
patrzyło, gdy nauczyciel w końcu na nich nawrzeszczał. To taka miła odmiana.
-Camille- poczułam uderzenie w ramię i
odwróciłam się w stronę zdyszanego Carla. Chłopak uniósł rękę prosząc, abym
dała złapać mu oddech.- Szybko wyszłaś z Sali. Nic ci nie jest?
-Nie, na całe szczęście Charlie nie ma
cela.
-Albo chciał cię nastraszyć przed
następnym meczem quidditcha- mruknął chłopak i spojrzał wyzywająco na grupkę
Gryfonów, którzy szeptali coś między sobą. Szturchnęłam go w ramię i ponownie
skupił swój wzrok na mnie.
-Wątpię, aby Gavon wpadł na tak dobry
pomysł. Według mnie szukał jedynie rozrywki.
-Możemy przestać o tym mówić?-
poprosiła Mary i złapała mnie za rękę.- Nie ważne, dlaczego to zrobił.
Najważniejsze, że Camille jest cała i zdrowa.
Uśmiechnęłam się w stronę przyjaciółki,
która odwzajemniła gest. Przez chwile miałam wrażenie, że jej otępienie minęło
bez powrotnie. Że adrenalina wymyła z jej żył anemię, która towarzyszyła jej od
powrotu do zamku, ale to były tylko marzenia. Bo pierwsze objawy powróciły już
na lekcji transmutacji, gdzie czarnowłosa siedziała z Noelem. Zobaczyłam jak
jej plecy delikatnie zaczynają opadać, a wzrok, co chwila pada na zamkniętą
torbę. Nie sądziłam, że taki dzień kiedykolwiek nastąpi, gdy profesor Mallory
Higgins zwróciła uwagę swojej najlepszej uczennicy. Wręcz widziałam rumienieć na
twarzy Mary, która pokiwała głową i bąknęła ciche przeprosiny. Wróciłam do
przepisywania na pergamin kilku instrukcji z podręcznika, gdy rozległ się huk.
Odwróciłam się, jak na zawołanie i spojrzałam na drzwi, które nagle były
otwarte. Starałam się wypatrzyć przyczynę hałasu , ale bezskutecznie.
-Zostańcie na miejscach- zarządziła
profesor Higgins i wyszła z klasy.
Wymieniłam z Carlem zdziwione
spojrzenia i wyprężyłam się, aby zauważyć coś nad głowami innych uczniów.
Niestety nie tylko ja byłam ciekawa, co się dzieje na głównym korytarzy,
dlatego jedyne co zdołałam dostrzec to brązowe włosy jednej z Krukonek. Później
słychać już było tylko krzyki.
-Po moim trupie, jak on śmie!
Kobieta wparowała do sali, niczym burza
nie zwracając uwagi na przerażonych uczniów. W jednej chwili ściągnęła z biurka
dziennik i różdżkę, aby po chwili opuścić salę nie mówiąc uczniom, czy mogą w
niej zostać, czy wynieść się nim czarownica wróci. Siedziałam jakbym otrzymała
potężną dawkę prądu i spojrzałam zdezorientowana na Carla, który nie przejmując
się zaistniałą sytuacją dalej czytał książkę. Zrobiłam to, co mój przyjaciel i
pochyliłam się nad podręcznikiem robiąc dokładne notatki. Skoro profesor
Higgins lada moment mogła wrócić i to w jeszcze gorszym nastroju, to lepiej nie
ryzykować swojej głowy. Po około dwudziestu minutach od wyjścia nauczycielki w
drzwiach klasy pojawiła się dyrektorka, która zmierzyła uczniów uważnym
spojrzeniem.
-Wszystkie dzisiejsze lekcje zostają
odwołane- powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu.- Wszyscy uczniowie mają
się udać do swoich dormitoriów.
~*~
Pansy Parkinson z niechęcią spojrzała
na dyrektorkę, która staneła w drzwiach jej klasy i uważnie się wszystkiemu
przyglądała. Pansy pamiętała Minerwę McGonnagall jeszcze z czasów szkolnych i
była pewna, że czarownica nie zmieniła się nawet w najmniejszym calu. Była
Ślizgonka przestała zwracać uwagę na drżącego ucznia, który stał przy jej
biurku i czekał na kolejne pytanie. Kobieta wolała obserwować każdy krok
drugiej kobiety, która powoli szła w jej stronę.
-Pansy, byłabym wdzięczna, gdybyś
zjawiła się w moim gabinecie- mruknęła i odwróciła się do uczniów.- Lekcje są
odwołane, wszyscy mają udać się do swoich dormitoriów.
Parkinson uniosła wysoko brwi i kiwnęła
w stronę zielonego już czwartoklasisty. Chłopak z wyraźną ulgą uciekł z sali,
jako pierwszy. Czarnowłosa schowała różdżkę do wewnętrznej kieszeni szaty i
ruszyła za dyrektorką w stronę złotego posągu, który skrywał wejście do
miejsca, gdzie zasiadywała najpotężniejsza osoba w szkole. Pansy powoli i
nieśpiesznie wspięła się po złotych stopniach i jako ostatnia z kadry
nauczycielskiej pojawiła się w gabinecie. Zauważyła tylko wzburzoną panią
Higgins, której blond włosy wydostały się ze starannie ułożonego koka i opadały
teraz na pomarszczoną twarz. Wtedy zauważyła osobę, która nigdy już nie powinna
pojawić się w zamku. Przecież miał swoje życie, a także żonę. Pansy zmrużyła
wściekle oczy na widok eleganckiego Dracona Malfoy` a, który opierał się o
dębowe biurko dyrektorki.
-Witaj Pansy- powiedział mężczyzna i
wyciągnął w jej kierunku dłoń.
Nie chwyciła jej. Bała się, że jeśli
ich palce znów się zetkną poczuje to samo uczucie, co przed dwoma laty.
Cierpienie. Bo jakże inaczej reaguje człowiek, gdy dowiaduje się, że stał się
ofiarą pomyłki? Pansy splotła ręce na piersi i powędrowała do drugiej
niepożądanej osoby, która znalazła się w tym pokoju. Jeden z synów Artura i
Molly Weasley` ów poprawił okulary, które spoczywały na spiczastym nosie i
mocno chwycił swój mały kajecik oprawiony w brązową skórę. Powstrzymała się
przed parsknięciem śmiechem i spojrzała na Minerwę.
-O co właściwie chodzi?- zapytała była
Ślizgonka i przeniosła wzrok na rozluźnionego Dracona.- I co tu robią te
urzędasy?
Z satysfakcją zauważyła na bladych
policzkach Malfoy` a rumieniec gniewu. Wykrzywiła pełne usta w szyderczym
uśmiechu i ponownie skupiła się na dyrektorce, która usiadła za swoim biurkiem
i również niechętnym spojrzeniem zmierzyła wysłanników Ministerstwa.
-Pan Malfoy i Pan Weasley zostali tutaj
wysłani przez Ministra Magii w celu przeprowadzenia badań- westchnęła kobieta.-
Po wywiadzie pana Pottera rodzice poczuli, że poziom edukacyjny ich dzieci jest
zagrożony, dlatego poprosili Ministerstwo, aby zostały przeprowadzone kontrole
wśród nauczycieli. Dostałam gwarancję, że ani pan Malfoy, ani pan Weasley nie
będą przeszkadzać w waszych obowiązkach, ani wpływać na wasze decyzje.
-Czyli przez Pottera, będę
kontrolowana, niczym jakiś bachor?- zapytała wściekle Parkinson czując jak
podnosi jej się ciśnienie. Weasley` a z pewnością jakoś by zniosła, ale nie
tego blondyna, który skupiał na niej swoje stalowe tęczówki.- Jesteśmy tutaj
nauczycielami i każdy z nas przeszedł szkolenie, aby móc, chociaż myśleć o tej
posadzie. Jeśli szanowny pan Potter myśli, że tylko praca aurora jest ciężka to
chętnie zobaczę go w klasie ze swoimi rozwydrzonymi Gryfonami!
-Nie wierzę, że to powiem- odezwała się
Mallory Higgins.- ale zgadzam się z panną Parkinson. To hańba i brak szacunku
względem nas. Jeśli jakiś niedorozwinięty i niedojrzały gówniarz będzie mi
mówił co mam robić…
-Mallory, proszę cię, abyś używała
stosownego słownictwa- warknęła Minerwa i wstała ze swojego miejsca.- Nie mam
wpływu na decyzje Ministra Magii, ani rodziców. Może się okazać, że niektórzy
zaczną zabierać dzieci ze szkoły, aby te uczyły się w domu.
-To głupota- prychnął profesor Phantom
i spojrzał złowrogo na przybyszów.- Te dzieciaki nic nie osiągną w taki sposób.
Wszyscy wiemy, jacy są rodzice względem swoich pociech. Żadnych wymagań, ani
sprawdzania wiedzy. To obniży poziom naukowy całej młodzieży.
-Rozumiem cię Phillipie- westchnęła
kobieta.- ale nie mam wyboru. Dzisiejsze lekcje zostały odwołane, dlatego od
jutra zaczną się wizytacje. Mam nadzieję, że będziecie ich traktować z
należytym szacunkiem, a także pokażecie, że rodzice nie mają się czego obawiać.
To wszystko, chyba, że ktoś ma kolejne pytania.
Pansy prychnęła rozwścieczona i
odwróciła się napięcie. Jako pierwsza opuściła gabinet Minerwy i ruszyła w
stronę swoich pomieszczeń. Nie potrafiła uwierzyć, że los tak potwornie sobie z
niej zakpił. Po tylu latach w czasie, których próbowała się wyzbyć uczucia do
Dracona Malfoy` a, on pojawia się w szkole z obrączką na palcu i nie spuszcza z
niej wzroku. Trzasnęła drzwiami od klasy i zrozumiała, że nic na to nie
poradzi. Że ma szczęście, że wypadek z włócznią zdarzył się dziś, a nie w
czasie jednej z wizytacji, czy choćby trwania wizyty Percy` ego Weasley` a i
Dracona Malfoy` a.
WRÓCIŁAM!!!
Pierwsza informacja: Jutro zaczyna się rok
szkolny ( gdyby ktoś nadal wierzył, że jutro jest drugi sierpnia), więc
rozdziały zaczną się pojawiać, co dwa tygodnie.
Druga informacja: pojawił się pan
Charlie Gavon, kt9ry szybko stanie się jednym z głównych bohaterów, a co za tym
idzie, głównych podejrzanych.
Trzecia informacja: witamy pana Malfoy`
a, który ponownie zawitał w murach Hogwartu, a jak wiemy ma duży udział w
sprawie Mary i morderstw.
Miłego czytania J
Pozdrawiam, Artemis…
Fajny rozdział, taki lekki (: Troszkę mnie zdziwiło, że Pansy Parkinson jest nauczycielką w Hogwarcie, w końcu chyba nie minęły dwa lata, odkąd sama skończyła tą szkołę. W sumie trochę mi jej żal - to musiał być cios, że Draco ożenił się z Astorią, a teraz Pansy będzie go jeszcze musiała widywać w Hogwarcie... Ten numer z włócznią był niespodziewany, nieco się zdziwiłam. Na miejscu głównej bohaterki dostałabym zawału. Nie polubiłam Charliego. Za to lubię Noela, rozbawiło mnie jak podkradał Camille jedzenie z talerza (: Nawet się cieszę, że Weasley i Malfoy będą w Hogwarcie, na pewno będzie ciekawie (:
OdpowiedzUsuńDobra, lecę oglądać Przepis na życie :P
Weny! :*
[zaplatani-w-mitologie]
Aj w końcu się doczekałam.
OdpowiedzUsuńI mój Draco. Czy namiesza w życiu Pansy? Osobiście jestem ciekawa jak bardzo. Szczególnie że jest żonaty z Astorią co jest podwójnym ciosem dla dziewczyny. Osobiście coraz mniej lubię Harry'ego. Nie mam pojęcia co ten chłopak przewraca. Chyba woda sodowa uderzyła mu do mózgu z nadmiaru sławy bo inaczej tego tłumaczyć się nie da. I coraz bardziej lubię Camille. Ta dziewczyna ma nieskrywaną ikre i jest całkiem zabawna. Czuje że kłopoty wiszą w powietrzu.
pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy;p
Nie pozwole zabić mojej Camille!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń