Harry Potter - Golden Snitch 2

Prorok Codzienny


Szablon: AnaRosa

19.10

Znów poległam i to nie tylko tu, ale i w szkole. Chyba muszę zwolnić tempo i skupić się bardziej na nauce. Od dzisiaj rozdziały będą dodawane raz na miesiąc.


sobota, 19 października 2013

Rozdział 9 "Jesteś Puchonką"

6 września 2000
Hogwart

            Opadłam na swoje miejsce przy stole Puchonów i sięgnęłam po dwie kiełbaski, które spoczywały na pozłacanym półmisku. Dostrzegałam niektóre zdziwione spojrzenia, które były kierowane w moją stronę. Nic dziwnego, skoro zazwyczaj pojawiałam się na posiłkach spóźniona. Tym razem wolałam jednak uniknąć konfrontacji z Mary.
-Uszczypnijcie mnie- zawołał Mike i opadł po mojej lewej stronie.- Camille Lorenge tak wcześnie na śniadaniu?
-Cuda się zdarzają- mruknęłam i uśmiechnęłam się w jego stronę.
Kątem oka obserwowałam przyjaciela, który wesoło pogwizdywał i złapałam lecącego w moją stronę Proroka Codziennego. Na pierwszej stronie pojawił się opis pierwszych wizytacji w Hogwarcie. Położyłam gazetę obok talerza i leniwie przeżuwając zaczęłam ją przeglądać.
-Ale wiesz, co? Ja nie wierzę w cuda- zaczął Mike.- Według mnie próbujesz zmusić Mary, aby powiedziała ci prawdę. Myślisz, że się stęskni, poczuje się winna i przyleci się wyżalić.
-Wcale nie- warknęłam i wycelowałam w niego oskarżycielsko kiełbaską, która nadziałam na widelec.- Mam ci przypomnieć jak zareagowałeś, gdy nie powiedzieliśmy ci o przyjęciu niespodziance? Obraziłeś się na dwa tygodnie.
-Camille, ty zawsze tak robisz. A wiesz dlaczego? Bo twoja ciekawość pali cię w przełyku i nie możesz znieść faktu, że Mary ma przed tobą tajemnice.
-Guzik mnie obchodzi ta tajemnica, chodzi mi o to, że mnie okłamuje!
-Camille, nie okłamuj samej siebie. Odpuść jej i już.
-Chodzi ci tylko o to, żebym dała jej spokój?- zapytałam chcąc się upewnić.
-Tak, dokładnie. Cieszę się, że mnie rozumiesz- powiedział z samozadowoleniem i przechylił kielich.
-Niemożliwe, napuściła ciebie na mnie!- wykrzyknęłam z przerażeniem.
Mike od razu wypluł połowę swojego kielicha na stół i spojrzał na mnie z przerażeniem. Szybko pokręcił głową.
-Nie kłam, Mike.
-Daj spokój, Mary miałaby robić coś takiego?
-Mike, nie wtrącasz się w sprawy innych ludzi, chyba, że ktoś cię o to poprosi- warknęłam.
-Niepraw…
-W takim razie, spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że nie mam racji.
Uniosłam wysoko brwi i odwróciłam się przodem do przyjaciela. Przez chwilę patrzył w moje oczy i westchnął zrezygnowany. Już wiedziałam, że wygrałam.
-Poprosiła mnie, aby delikatnie na ciebie wpłynął- mruknął.
Odwróciłam się od przyjaciela i ponownie zajęłam się jedzeniem. Nie potrafiłam uwierzyć, że Mary nadal nie chce mi się zwierzyć ze swoich problemów. Wolała je ukrywać nie tylko przede mną, ale i przed Mike` iem, który teraz zagorzale ją bronił.
-Nie ciekawi cię, co wyprawia po godzinach, nie wiadomo gdzie?
-Nie.
-Jesteś okropnym przyjacielem- warknęłam i rzuciłam w niego skibką chleba.- A jeśli Mary wplątała się w coś strasznego i to zagraża jej? Nie przejmujesz się?
-Camille, po pierwsze przestań dramatyzować. Po drugie, to jest Mary i szczerze wątpię, aby wdepnęła w jakieś śmierdzące bagno. Zauważ, że ona jest z nas najbardziej rozsądna i jej największy problem to błąd ortograficzny w wypracowaniu na astronomię.
Zachichotałam na wspomnienie paniki w oczach panny Barry, gdy nauczycielka zwróciła jej uwagę na napisanie jednej planety z małej litery. Przez chwilę miałam wrażenie, że moja przyjaciółka skurczy się pod wpływem wstydu, ale skończyło się na miesięcznym biadoleniu i zmuszeniu mnie do powtarzania z nią ortografii przez miesiąc.
-Więc, dlaczego nagle zaczyna znikać…?
-Może musi sobie parę rzeczy przemyśleć, a nie może tego zrobić w towarzystwie, bo ciągle wściubiasz nos w jej sprawy.
Spojrzałam na niego z oburzeniem i cisnęłam sztućce na talerz, tak mocno, że przestraszyłam dwie pierwszoklasistki, które siedziały kawałek dalej. Miałam ochotę wykrzyczeć Mike`owi, co mi leży na duszy, ale w końcu zdecydowałam się odwrócić napięcie i ruszyć w stronę drzwi wyjściowych. Usłyszałam jeszcze wołanie przyjaciela, ale nie miałam zamiaru wrócić do stołu Puchonów. Wyminęłam zdumioną Mary i ruszyłam w stronę dziedzińca. Świeże powietrze delikatnie musnęło moją twarz, a złote promienie słońca opadały na stojącą na środku dziedzińca fontannę. Musnęłam opuszkami palców zimną ciecz i uśmiechnęłam się do swojego odbicia.
-Nie boisz się, że wpadniesz? -usłyszałam znajomy głos.
Podniosłam głowę i utkwiłam spojrzenie w stojącej obok Hope. Dziewczyna opierała się ramieniem o jedną z kolumn fontanny i uśmiechała się ironicznie. Tak jak większość uczniów zrezygnowała z mundurka, który nie był obowiązkowy w czasie weekendu. Biała bluzka idealnie pasowała do jej tali, a także do ciemnego odcienia skóry. Czarne dżinsy opinały szczupłe i długie nogi. Czarne włosy spięła w wysokiego kucyka.
-Raczej nie utonę w tak małym zbiorniku wodnym.
Nie odpowiedziała, ale usiadła po drugiej stronie fontanny i zanurzyła w wodzie całą dłoń. Patrzyłam jak powoli zakręca w niej koła i nagle wyciąga rękę. Nagle z zamku zaczęli wychodzić inni uczniowie. Na próżno szukałam wśród nich przyjaciół, którzy najwyraźniej zdecydowali się na spacer do biblioteki. Odwróciłam się w stronę Hope, która w tym momencie opryskała mnie strumieniami zimnej wody. Pisnęłam i prędko odwdzięczyłam się tym samym. Kątem oka widziałam, jak niektórzy odsuwają się od nas w obawie, że również trafią na linię strzału.
-Okej, dosyć- krzyknęłam, gdy poczułam, że mokra koszulka całkowicie przylega do ciała - Poddaję się.
-Miło to słyszeć - Hope uśmiechnęła się szeroko i rozpuściła wilgotne włosy.- Idziemy się wysuszyć?
Ruszyłam za Ślizgonką, która zatrzymała się przy jeziorze i opadła na zieloną trawę. Zamknęła oczy i skierowała twarz w stronę słońca, które tego dnia grzało niemiłosiernie. Zrobiłam to samo, co brunetka i już po chwili poczułam znajome pieczenie na policzkach.  Przyjemnie było tak leżeć i wsłuchiwać się w okrzyki innych uczniów, a także wyraźnie zdenerwowane głosy nauczycieli, którzy pilnowali, aby nikt nie wskakiwał do jeziora. Podniosłam się na łokciach i przeniosłam wzrok na Ślizgonkę.
-Czemu uciekałaś wczoraj przed Charliem?
Brunetka podniosła się tak gwałtownie, że musiałam zamrugać, aby się upewnić czy to nie złudzenie. Jej brązowe oczy ciskały gromy, a ja miałam wrażenie, że nawet najdelikatniejszy podmuch wiatru zmieni mnie w popiół.
-Wracałam z Wieży Astronomicznej- mruknęła niechętnie.- Miałam się z kimś spotkać, ale on nie przyszedł.
-Chłopak?
-Powiedzmy, że miał coś mi załatwić- westchnęła ciężko i przeczesała otwarta dłonią włosy.- To sprawa, którą musze załatwić sama.
Zamilkłam i wpatrzyłam się w taflę jeziora. Zawsze wydawało mi się, że ten ogromny zbiornik był największą tajemnicą tego zamku. Bo przecież za dnia spokojne pokłady wody w nocy ożywały. Mało kto był tego świadkiem, ale podczas jednych lekcji astronomii zapomniałam na chwilę o księżycach Marsa i spoglądałam właśnie na to wspaniałe jezioro. Nagle zebrały się tam ogromne fale, które atakowały brzeg, jakby chciały wywalczyć jak najwięcej terytorium. Cała magia trwała zaledwie moment, ale wywarła na mnie ogromne wrażenie.
-A ty, co robiłaś o godzinie dziesiątej na korytarzu?- zapytała znienacka.
-To dłuższa historia.
-Nie domyśliłabym się- mruknęła z nutką ironii.- Nie chcesz mi powiedzieć z jednego powodu. Bo jestem Ślizgonką.
W jej głosie nie wyczułam żadnej pretensji, ani nawet złości. A przecież powinna się wściekać i wyzywać za mój brak tolerancji wobec niej. Bo rzeczywiście srebrny wąż, który gościł na jej piersi pięć dni w tygodniu naprawdę mnie odstraszał. Przeżycie wojny zmieniło wszystkich, więc dlaczego to ja powinnam być inna?
-To nie tak Hope…
-Nie tłumacz się, to zrozumiałe- westchnęła i otrzepała dżinsy z trawy.- Zasłużyliśmy na to.
-Nie wszyscy- powiedziałam stanowczo.- Nadal są ludzie, którzy twierdzą, że do Hufflepuffu trafiają same niezdary i wyrzutki z innych domów.
-Też tak myślałam- przyznała Hope.- Ale wczoraj nie zachowywałaś się jak niezdara, wręcz przeciwnie. Gdyby nie wiedziała, że jesteś Puchonką, pewnie wzięłabym cię za Gryfonkę z krwi i kości.
-Ty też nie wyglądasz na Ślizgonkę z prawdziwego zdarzenia. Potraktuj to, jako komplement- dodałam pośpiesznie, a ona zaśmiała się perłowo.
-Dzięki. To może wyjawisz mi w końcu tą długą historię, która jest zapewne przyczyną zrezygnowania ze spędzenia uroczego dnia z grupą twoich przyjaciół na rzecz mojego towarzystwa?
Spojrzałam w stronę wielkiej topoli, która rosła w odległości kilku metrów od jeziora. To właśnie tam Mary otwierała książkę i dzielnie udawała, że słucha kolejnej kłótni między Carlem a Mike `em. Spuściłam wzrok i westchnęłam. Nie sądziłam, że z taką łatwością przyjdzie mi opowiadanie o kłótni z Mary prawie obcej osobie. Przecież z Hope rozmawiałam po raz drugi od sześciu lat. Ale wydawało mi się, że brunetka, jako osoba neutralna będzie w stanie doradzić mi lepiej, niż Noel, czy Mike.
-To chyba oczywiste, że się martwisz- powiedziała stanowczo, gdy skończyłam opowiadać o kłótni z Mike` em.- Jesteś po prostu dobrą przyjaciółką, która chce ją chronić.
-Dzięki, poprawiłaś mi nastrój- westchnęłam i uśmiechnęłam się szeroko. Byłam wdzięczna, że choć jedna osoba wzięła moją stronę. – Ale nadal nie wiem, co mam robić.
-Ja nagle zaczęłabym się zajmować czymś innym. No wiesz, zignorowałabym ją, aby w końcu zrozumiała, co mam na myśli.
-I chyba tak zrobię, zresztą nie widzę, aby jakoś specjalnie zależało jej na moim towarzystwie.

~*~

Szlabany u Parkinson przeszły do historii. Wciąż pamiętałam, jak jedna z siódmoklasistek wybiegła z płaczem z Sali i po dwóch tygodniach zmieniła szkołę. Od tamtej pory, nikt nie miał najmniejszej ochoty zostawać z nauczycielką obrony sam na sam. Ja miałam to szczęście, że nie obwiniała mnie za bardzo i miałam do towarzystwa Hope. Czarnowłosa Ślizgonka była dla mnie prawdziwym pocieszeniem, szczególnie, że nieodstępowana mnie dziś nawet na chwilę. PO prostu siedziałyśmy na błoniach i rozmawiałyśmy. Stanęłam przed drzwiami i zapukałam, ale nie usłyszałam nawet najcichszego szmeru. Spojrzałam zdezorientowana na Hope i nacisnęłam klamkę. Drzwi ustąpiły z cichym skrzypnięciem, a sala jak zawsze była opuszczona.
-Wejdźcie.
Jej głos był surowy i ciął powietrze niczym bicz. Dopiero teraz dostrzegłam stojącego obok mężczyznę, który pokręcił głową i wyminął nas bez słowa. Po chwili rozpoznałam w nim jednego z przedstawicieli Ministerstwa. Wysoki blondyn trzasnął głośno drzwiami i nawet nie cofnął się, aby przeprosić.
-Na ławkach macie pierwsze porcje wypracowań- warknęła i usiadła za biurkiem.- Zaczynajcie.
Opadłam na drewniane krzesło i chwyciłam pierwszy kawałek pergaminu. Wpatrywałam się w starannie nakreślone litery i z uśmiechem na ustach wystawiłam Wybitny. Po kilku pracach stwierdziłam, że praca nauczycielki to świetne zajęcie i może to właśnie droga dla mnie. Niekonieczne obrona, ale wpajanie młodzieży składników od eliksirów byłoby czymś przyjemnym. Dopiero, gdy doszłam do tych najgorszych wypracowań, gdzie nawet rozszyfrowanie imiona było nie lada wyzwaniem zrezygnowałam z tego pomysłu. Zakręciłam prawym nadgarstkiem i ponownie pochyliłam się nad niewyraźnym pismem jednej z trzecioklasistek. Hope, co chwila prychała i szeptała uwagi na temat głupoty, która rozszerza się z każdym pokoleniem. Zachichotała, gdy wyszeptała zniewagę w stronę jednego z Gryfonów, który zamiast napisać wypracowanie na temat uroków opisał swoje erotyczne marzenie z profesor Parkinson w roli głównej. Uniosłam wysoko brwi, gdy doszłam do końca tego jakże wspaniałego opowiadanie i oddałam pergamin Hope. Po dwóch godzinach myślałam, że straciłam już nadgarstek i nawet trzymanie w niej różdżki będzie niezwykle bolesne. Oddałam nauczycielce resztę prac i obiecałam stawić się także następnego dnia.
-Tragedia, moja ręka niedługo będzie wyglądała, jakby należała do inferiusa- warknęła Hope i zaczęła ruszać palcami.- Zawód nauczyciela to najgorsza i najbardziej niedoceniana praca na tym świecie. No i po jaką cholerę każą nam pisać te pierdoły, skoro potem sami musimy je sprawdzać? Już chyba wolałam czyszczenie toalet na piątym piętrze.
Wsłuchałam się w oskarżenia Hope i wpadłam na idącego pierwszaka, co spowodowało czyjś śmiech. Odwróciłam się w stronę dwóch rechoczących Gryfonów i splotłam ręce na piersiach. Charlie Gavon zrobił w moją stronę dwa kroki i zmierzył uważnie mnie i Hope.
-Ładnie to tak, Lorenge? Lecisz na młodszych?
-Wow, jak długo myślałeś nad tym docinkiem?- zapytałam z ironią i pomogłam wstać chłopakowi.- Pewnie całe wakacje.
Hope parsknęła śmiechem i otrzepała szatę pierwszaka, który czmychnął na widok rozgniewanego spojrzenia Gavona. Brunetka wyjęła różdżkę i wycelowała w przyjaciela Gryfona, który już stał obok niego.
-Proszę, Star- Gavon zachichotał głupkowato i odsunął przyjaciela.- Pokazujemy pazurki?
-Uważaj, bo użyję moich pazurków i wydrapię ci oczy.
Ujęłam brunetkę za nadgarstek i delikatnie popchnęłam w stronę wyjścia. Nie wiedziałam, czy Gavon został już wezwany przez Parkinson do gabinetu, aby wyjaśnił swoje zachowanie. Nie chciałam ryzykować i podpuszczać Gryfona. Przez chwilę szłyśmy swobodnie, choć Hope protestowała. Nie wiedziałam, czy chciała udowodnić, ze nie jest tchórzem. Pewne było to, że Gavon już opowiadał o jej ucieczce i większość uczniów patrzyło na nią ze złośliwym błyskiem w oku. Nagle poczułam pociągnięcie za nadgarstek, a następnie uderzyłam plecami o kamienną ścianę. W moich oczach pojawiły się łzy, a gdy je ponownie otworzyła końcówka różdżki Gavona była umieszczona dokładnie pomiędzy nimi. Patrzył na mnie ciemnymi oczami, jakby chciał znaleźć wszystkie moje słabości. Słyszałam swój ciężki oddech, a także piski kilku pierwszaków.
-Odłóż różdżkę, Gavon- warknęła Hope i wymierzyła w Charliego.- Inaczej oderwę ci ten głupi łeb od reszty ciała. Jak myślisz, mam go powiesić nad kominkiem w pokoju wspólnym Ślizgonów, czy może nad moim łóżkiem?
-Jeśli wystrzelisz choć małą iskrę, to odegram się na twojej koleżance, Star- wysyczał Charlie.- Zobaczymy, jak bardzo osmalę jej tę ładną twarzyczkę?
Zobaczyłam jak Hope zagryza delikatnie wargę i zerka w stronę drugiego Gryfona, który mierzył różdżką w jej stronę. Przez chwilę zastanawiałam się, czy zdołam wyciągnąć własną broń i obezwładnić większego ode mnie chłopaka. Szansę miałam jak jeden do stu i prędzej wylądowałabym w Mungu z obrażeniami czaszki, niż położyłabym Gavona na łopatki.
-Rzuć różdżkę, Star!- warknął Charlie.
Chciałam pokręcić głową, albo krzyknąć, aby tego nie robiła. Niestety głos uwiązł mi w gardle, a bliskość Gryfona paraliżowała moje ciało ze strachu. Hope jednak nie wyglądała na przestraszoną. Wręcz przeciwnie jej oczy ukazywały bezkresną nienawiść i wściekłość, jaką kierowała w stronę dwóch oprawców.
-Opuść różdżkę, Charlie- powiedział czyjś dobrze znajomy głos.
Spojrzałam w stronę opierającego się o filar Smitha i zamrugałam z niedowierzaniem. Nigdy nie wyobrażałam sobie Johna, jako mojego wybawcy. Był raczej tym złym, który stojąc obok mnie nad przepaścią, zepchnąłby mnie w dół. Najwyraźniej Gavon był równie zaskoczony, co ja, bo opuścił różdżkę o kilka cali. W tym momencie machnęłam ręką i magiczne drewienko Gryfona poturlało się po kamiennej posadzce. Chłopak już miał po nie ruszyć, ale byłam szybsza. Po chwili to on patrzył na koniec mojej różdżki, który stykał się z miejscem, gdzie wciąż biło serce.
-Ani drgnij- wysyczałam.
Hope przeniosła różdżkę na drugiego Gryfona, który cofnął się o kilka kroków. Nie powstrzymałam się i wykrzywiłam usta w uśmiechu. Czekałam, aż poczuję różdżkę Smitha na plecach.
-John, mógłbyś mi pomóc?- warknął Gavon. Smith jednak nawet nie drgnął.
-Ona i tak nie strzeli.
-Nie podpuszczaj mnie- powiedziałam stanowczo, ale nie odwróciłam się do czarnowłosego. Ryzykowałabym wtedy utratę różdżki.
-Nie chodzi o twój brak odwagi, Lorenge- westchnął John.- Jesteś Puchonką, nie masz w sobie nic, co pozwoliłoby ci go zaatakować.
Zadrżałam z wściekłości, gdy wypomniał mi mój dom. Przez chwilę chciałam odwrócić się do Smitha i to jego zaatakować. Rzucałabym każdą znaną mi na pamięć klątwą i nie liczyłabym się z niczym. Uniosłam różdżkę na podbródek Gavona i starałam się znaleźć siłę, by poruszyć ustami. Jedno zaklęcie.
-Rictusempra.
Kilka Gryfonek pisnęło, a Charlie upadł. Promień uderzył w płytki tuż obok jego klatki piersiowej i zmierzwił mu włosy. Starałam się uspokoić oddech i napawać widokiem przerażonych oczu Gavona.
-Hope, opuść różdżkę. Nie warto marnować na nich czasu. To nie są lwy, to jeszcze kotki.
Puchoni, którzy zgromadzili się na korytarzu ryknęli głośnym śmiechem, a Charlie zarumienił się ze wstydu. Ślizgonka opuściła różdżkę i stanęła obok mnie.
-Fajnie jest patrzeć na niego z góry- powiedziała z zachwytem.
-Spadamy stąd- mruknęłam i szybkim krokiem opuściłam korytarz.
Oddaliłyśmy się od miejsca zdarzenia w kilka cennych minut. Oparłam się o ścianę i starałam się równo oddychać. Dopiero teraz zrozumiałam, że Charlie nigdy mi już nie odpuści. Będę jego głównym celem do czerwca, gdy opuszczę te mury. Poczułam na ramieniu ciepłą dłoń panny Star i pokiwałam głową, dając znać, że nic mi nie jest.
-Widać, że jesteś ścigającą- pochwaliła.- Dobry refleks.
-Dzięki- mruknęłam.- Teraz to już naprawdę mam przesrane.
-Bez przesady- Hope zachichotała i usiadła na zimnej posadzce.- Pamiętaj, że Gavon jest tak samo irytujący, co głupi. Czyli, że masz dużo czasu, nim wymyśli naprawdę dobry plan, który uprzykrzy ci życie.
-Wiesz co? Pocieszyłaś mnie, naprawdę- zaśmiałam się głośno i również usiadłam na posadzce.
Nie miałam najmniejszej ochoty wracać do pokoju wspólnego, gdzie pewnie musiałabym się wytłumaczyć z towarzystwa Ślizgonki, brak obecności na obiedzie i kolacji. Prawie zapomniałam o bójce z Gavonem, bo przecież plotki rozprzestrzeniają się tutaj z prędkością światła. Rozprostowałam nogi i bawiłam się różdżką, którą wciąż trzymałam w ręku.
-Przyznaj, że jeden dzień ze mną, to o wiele więcej przygód niż normalnie- powiedziała Hope i poklepała mnie po kolanie.
-Zgadzam się, jeszcze nigdy nie biłam Filcha miotłą, nie atakowałam Gavona i biegałam po całym zamku w ciągu jedynie dwudziestu czterech godzin.
Hope parsknęła perłowym śmiechem i wyciągnęła z kieszeni spodni torebkę karmelowych różdżek i poczęstowała mnie. Z uśmiechem sięgnęłam po przysmak i wpatrywałam się w zachodzące słońce, które z tego miejsca było doskonale widoczne. Ognista kula powoli skrywała się za horyzontem, a wściekła pomarańcz mieszała się powoli z różem i tworzyła niesamowity obraz.
-Nie wierzę, że tu trafiłyśmy- westchnęła z rozpaczą Hope i natychmiast się podniosła.- Spójrz.
Odwróciłam się we wskazanym kierunku i z trudem powstrzymałam odruch wymiotny. Przy jednej z kolumn stała Clarisse Olsen i namiętnie całowała Johna Smitha. Szybko podniosłam się z podłogi i ruszyłam w stronę wyjścia, żałując, że nie będę mogła dalej obserwować zachodu słońca. Hope ruszyła za mną i zatrzymała się dopiero w sali wejściowej.
-To do jutra- uśmiechnęła się ciepło i ruszyła w stronę wejścia do lochów.
Pomachałam brunetce i ruszyłam w stronę wejścia do pokoju wspólnego Puchonów. Tak ja oczekiwałam tuż przy wejściu powitał mnie radosny okrzyk. Ukryłam twarz w dłoniach, gdy w moją stronę poszybowały serpentyny i konfetti. Po chwili byłam już w ramionach Noela, który okręcił mnie niczym zabawkę.
-Camille, jesteś niesamowita- krzyknął mi do ucha.

Zmusiłam się do uśmiechu. Nikt nie wiedział, że radość będzie bardzo krótka. Bo skoro uczniowie domu borsuka tak bardzo się cieszyli, to znaczy, że informacja dotarła nawet do najdalszych zakamarków zamku. A Charlie Gavon nie jest osobą, która wybacza publiczne upokorzenie.



Proszę wybaczyć, ale ja już naprawdę nie wyrabiam. Mój terminarz w elektronicznym dzienniku świeci czerwienią, co oznacza same sprawdziany, dlatego od teraz rozdziały będą dodawane raz na miesiąc. Naprawdę przepraszam, ale szkoła jest dla mnie ważna.

1 komentarz:

  1. Pierwsza!
    Kochana lepiej późno niż wcale ja jestem tego zdania.
    Najważniejsze że nie zapomnisz o Camille i będzie się pojawiała.
    A ja z mojej strony na pewno będę się cieszyć.
    Sam rozdział nie wniósł wiele nowego ale mi się podobał.
    Bardzo polubiłam również postać Hope.
    Wydaje mi się dość tajemniczą osobą i mam wrażenie że to nie koniec niespodzianek z jej udziałem.
    I ta końcówka muszę przyznać zrobiło się gorąco.
    I czy mi się wydaje że rozdział był krótszy od ostatnich?
    Nie wiem czemu ale mam wrażenie że ostatnie takie nie były i były większe.
    Będę trzymać za ciebie kciuki kochana żeby Ci się wszystko układać i jak zwykle czekam na ciąg dalszy;)

    pozdrawiam seredznie.

    OdpowiedzUsuń

Numerologia

OBSERWATORIUM